Popularne posty

niedziela, 26 lipca 2015

Ciemne chmury nade mną, niebo gwiażdziste we mnie...

27 lipca 2015 noc z niedzieli na poniedziałek

Ochłodziło się. Powietrze takie rześkie, miłe. Chce się żyć.

Kiedy w sobotnie popołudnie zrobiło się ciemno od nadchodzącej burzy, mimowolnie poczułam strach. Nie, nie taki irracjonalny , z leku przed potężną , nieujarzmioną siłą, ale bardzo konkretny.
O dach nad głową, a dokładnie dach mojego domu. Ten staruszek ma już sto lat. Dachówki mu spadają przy okazji deszczu czy wiatru. A przez te ubytki w udachówkowieniu wlewa się woda.

Pewnie bym o tym nie pamiętała, gdyby nie podkusiło mnie obejrzeć telewizyjne wiadomości. A tam reportaż z miejscowości, gdzie gwałtowna nawałnica zerwała dachy z domów.Całe, razem z rynnami. ' Właściciel tego domu na szczęście był ubezpieczony'- komentuje dziennikarka-'Ale inni będą musieli sami ponieść koszty remontów'. Sami ?  Jak sobie poradzą ? Domy rodzinne w Polsce stanowią często dorobek calego życia jednego a czasem dwóch pokoleń. Jak z dnia na dzień odbudować tak istotny element budynku? Skąd wziąć na to pieniądze ? A jeśli padnie na samotnych emerytów ? Tak wielu starszych ludzi mieszka przecież samotnie w domach, z których wyniosły się dzieci. Taki kataklizm może w ich przypadku oznaczać utratę domu. Czy jakiś dziennikarz podążył  kiedyś tropem takiej tragedii? Czy wiadomo jak ci ludzie sobie poradzili? Jak żyją po katastrofie?

Ja bym się poddała. Nie byłoby mnie teraz stać na nowy dach. Wiem co znaczy jego uszkodzenie. W bodajże 2013 roku centralna Polskę przez dwa miesiące zalewały deszcze ( w języku fachowym zwane nawalnymi). Szalały wichury, tornada i mniejsze tornadki. Wysokie drzewa w moim ogrodzie uginały się pod siłą wiatru i ulewy. Dwudziestoletni świerk pochylił się niebezpiecznie, brzoza gubiła całe gałęzie, male krzewy wyrywało z korzeniami.Tylko sosna pamiętająca czasy gdy rósł tu las - trzymała się dzielnie. Pamiętam jakim przerażeniem napełnił mnie widok sporego krzaka różanego obracanego wielokrotnie wokół własnej osi .Jak niewidzialna trąbka powietrzna wykasza po kolei wszystkie rośliny stojące na jej wielometrowej ścieżce. Dachówki spadały na ziemię, woda wlewała się na strych i do pokoi. Staruszek i tak trzymał się dzielnie, w innych, nowych domach bywało,ze wiatr uszkadzał stropy. Piwnice zalewało co drugi dzień, ludzie nie nadążali z wypompowywaniem. W pobliskiej miejscowości zalało nowe osiedle eleganckich domów jednorodzinnych. Woda sięgała tam do wysokości pierwszego piętra. To tam straż pożarna interweniowała w pierwszej kolejności. Potem ogromnymi wężami wypompowywali wodę z naszych piwnic i budynków gospodarczych. Fundamenty w domach schły po tamtych wakacjach przez dwa lata. Sytuację określono wtedy jako stan kataklizmu któregoś stopnia.

Na szczęście mój dom był ubezpieczony, przynajmniej takie miałam złudzenie. Mój nieżyjący ojciec ubezpieczał budynek w PZU. Ja, po odziedziczeniu domu, zachęcona dobrymi warunkami , przeniosłam ubezpieczenie do dużej międzynarodowej firmy. Biorąc pod uwagę coraz częstsze anomalie pogodowe w naszym rejonie świata, ubezpieczylam go także od 'deszczy nawalnych' i huraganów. Jakie więc było moje rozczarowanie, gdy po zgłoszeniu szkód  udokumentowanych przez straż pożarną, otrzymałam odpowiedż, że 'w dniu kiedy straż interweniowała w pani domu, nie wystąpiły nad tym rejonem deszcze ulewne'. W TYM dniu nie wystąpiły, bo padalo cały dzień i całą noc wcześniej. Podobnie jak przez wiele dni i nocy tamtego lata ! Oburzona i zirytowana wystąpiłam o wycenę szkód. Krokwie stropowe w kilku miejscach zalane, zalane stryszki i sufity w pokojach na piętrze. W niektórych miejscach woda wdarła się przez podłogę do pomieszczeń na parterze. Części sufitów w niektórych pomieszczeniach trzeba było rozebrać. Fundamenty w piwnicy namoknięte to wysokości metra z powodu długo utrzymującej się wody. O sprzęcie, który nadawal sie już tylko do wyrzucenia, nie wspominając. Rzeczoznawca przyjechał, porobił zdjęcia. I przyszła odpowiedż, że przyczyna uszkodzeń był zły stan (starego) dachu a nie zjawiska klimatyczne.
Wtedy się poddałam, bo jak miałam udowodnić,że kolejność wydarzeń była inna. 

W odruchu protestu wybrałam od ubezpieczyciela moje dotychczasowe składki a także zlikwidowałam swoje wieloletnie ubezpieczenie na życie w tej samej firmie. Miała już przed rokiem złe doświadczenie z egzekwowaniem wypłaty ubezpieczenia w tej firmie.Gdy złamałam palec, tak że konieczna była operacja z przeszczepem, poprosiłam o wypłatę ubezpieczenia z tytułu nieszczęśliwego wypadku, bo i takie miałam. Odmówiono. Pieniądze z ubezpieczenia na życie, wycofane na niekorzystnych, narzuconych przez firmę warunkach, były ostatnią większa kwota jaką uskładałam. Wystarczyło jedynie na punktowe reperacje dachu przez wiecznie pijana i pracującą w kilku miejscach naraz ( zapotrzebowanie tamtego lata było ogromne) ekipę dekarzy. Uszkodzone miejsca w sufitach rozebrałam własnymi rękami. Zarówno one, jak i dach po tamtym roku wymagają remontu. Na który mnie nie stać.

Domu już nie ubezpieczyłam, nie wierze w uczciwość towarzystw ubezpieczeniowych. W ubiegłym roku miałam ubezpieczony kredyt w banku. Z powodu choroby nie mogłam go okresowo spłacać.   Ubezpieczenie obejmowało uszkodzenie zdrowia . Ale  znalazł się paragraf , który i tym razem zwalniał ubezpieczyciela z wypłacenia świadczenia. No cóż, obojeśmy starzy i ja i mój dach nad głową.

 Dlatego boję się co by się stało gdyby znów nadeszła porywista wichura i burza...

A tymczasem patrzę na kolejne gromadzące się nad domem chmury i uśmiecham się, parafrazując w myślach Kanta : Czarne chmury nade ,mną, niebo gwiażdziste we mnie. Miejscowo pomaga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz