Popularne posty

niedziela, 6 września 2015

FOMO

7 września 2015

Nigdy nie pociągały mnie media tzw społecznościowe : Facebooki, Tweetery, Nasze Klasy i inne.
Samo założenie wydaje mi się chore. Po co komu tysiące znajomych, z których większości nigdy nie znaliśmy i nie poznamy...Ot , ktoś jest automatycznie łączony z nami ponieważ okazał się być znajomym znajomego córki kolegi sąsiada . Czy chodzi o stworzenie iluzji przynależności do grupy? Tworzymy sztuczne środowiska by przynależeć do kogokolwiek . Czy to daje poczucie bezpieczeństwa, tożsamości ? 

 Co nam karze spędzać  na Facebooku czas , którego  nie mamy dla dziecka, męża, matki...? Mężowie w delegacji zamiast wysłać żonie smsa publikują go na portalu, żona odpowiada czule..
Czyżby nasza miłość straciła na wartości gdybyśmy nie udostępnili jej tysiącom wścibskich oczu?
Matki, ojcowie , od dawna nie odwiedzani, z Facebooka dowiadują się ,że ich pociecha żyje i jest bardzo, bardzo szcześliwa. Na portalach nie ma bowiem ludzi nieszcześliwych. Na zdjęciach , które tam publikujemy jesteśmy piękni, młodzi, zdrowi. Mamy urocze dzieci i szcześliwe żony. Jeżdzimy dobrymi samochodami, mieszkamy w pięknych domach.Dużo podróżujemy. Facebookowa  mapa czerwienieje od krajów , które odwiedziliśmy naprawdę lub tylko w marzeniach. Wakacje spędzamy w ciepłych krajach i luksusowych hotelach. Na fotkach błękitne niebo, błękitne morze i hotelowy stół zastawiony gęsto butelkami po markowym piwie. O tak, jest nam dobrze.

Na Facebookach czy Linkedach wszyscy jesteśmy też wykształceni. Wystarczy tydzień spędzony w młodości na jakiejś uczelni by znalazła sie ona w historii naszej edukacji. To nic, że po dziekance nigdy już w jej mury nie wróciliśmy. Liczy się chęć.W zasadzie to dobrze, że choć po latach braku 
aspiracji budzą się w nas tego typu ambicje. Autorzy Golden Line'ów każą nam tłumaczyć stanowiska zawodowe na angielski. Faktycznie , jakże lepiej od 'kierownika magazynu' brzmi 'Store Manager' . Akwizytor  to 'Sales Representative' . I już  mile połechtana nasza ambicja.
Teraz  tylko zapraszać do 'naszych kręgów zawodowych' paru Executive Managers lub innych CEO...I nasza próżność zawodowa jest zaspokojona.

Anglomania jest wszechobecna. Każdy osobnik o anglojęzycznym nazwisku ma szanse zostać gwiazdą polskiego Facebooka. Nie ważne kim jest, jakie stanowisko piastuje - wszyscy chętnie pochwalą się 'znajomością' z nim. Posiadanie ' zagraniczych przyjaciół ' jest w dobrym tonie, świadczy o naszych międzynarodowych koneksjach.

Dzięki Facebookom stajemy się piękniejsi, szczęśliwsi, madrzejsi, zamożniejsi, bardziej lubiani i cenieni. Tam nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet rodzinę sobie możemy skorygować. Przemilczając mniej lubianych jej członków , dokładamy sobie tylu sióstr i braci, o których naszym rodzicom się nie śniło.Jeszcze wuj o światowej sławy nazwisku i ciocia zza oceanu... i niech mi kto powie,że rodziny się nie wybiera!

 Z tak dobranymi ' znajomymi' niewiele mamy zwykle  wspólnego. Ani wspólnych zainteresowań, ani pasji,ni planów. Tak więc o temat do rozmowy trudno. Ile w końcu można wspominać tę łopatkę , którą się przed 30 laty zafasonowało kumpla w piaskownicy?  Toteż dyskusje na Facebooku są z konieczności  zwięzłe . Dominują okrzyki wyrażające emocje, takie jak WOW czy Upss. Oszczędność słowa i gestu wrażająca się głównie podniesienie kciuka prawej ręki w górę i , iście cesarskim gestem - w dół. Cóż za elokwentne nawiązanie do antyku.Generalnie w cenie jest język swojski, jak wśród przyjaciół. Zajebiście ściemniamy. Czasownikiem numer jeden , jak zbadano, jest na Facebooku słowo 'mieć' . Przymiotników brak. Na drugim miejscu jest 'http'.


A tak , bo jesteśmy twórczy. Co rusz to coś 'publikujemy', w najgorszym razie 'udostępniany'. Nie,
nie żebyśmy zaraz publicystyką się zajmowali. Najczęściej  publikujemy filmiki z You Tube. Komentarze zbędne, zdjęcia mówią same za siebie.


Facebooki są jak dobry przyjaciel, niosą pociechę nawet w trudnej sytuacji. W dzienniku widzimy Syryjskiego emigranta  dopiero co wyłowionego z morza, w którym utoneła właśnie jego żona i dwóch synków. Mężczyzna przed kamerą wspomina utracone dzieci, po czym siada i sięga po telefon ....Szuka rodaków na przyjacielu Facebooku? 

Moją ulicą lubią spacerować matki z wózkami. Dziesięć lat temu pchając swoje pociechy czytały im książki na głos. Dziś zdają sie nie zwracać uwagi na niemowlaka wpatrzone w trzymany w ręku telefon. Znajomi na Facebooku... Jaki bedzie stosunek tego nowego człowieczka do telefonowego Facebooka? Czy bedzie kochał go jak trzeciego, wszechobecnego rodzica ? Czy może jak intruza zabierającego uwagę tych , których kochamy?

 Facebookowy świat pozwala nam dowartościować się, osiągnąć społeczną akceptację, poczuć się docenionym. I to nie w efekcie długofalowego wysiłku,ale szybko, łatwo i prosto. Niestety ten stworzony przez nas sztuczny świat niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Pewnie dlatego, gdzieś podświadomie, rodzi się w nas niepokój. Boimy się, że nawet tam, w Facebookowym towarzystwie wzajemnej adoracji ktoś okaże sie lepszy, sprytniejszy, lepiej poinformowany od nas.
Tak rodzi się choroba Facebookowych czasów zwana FOMO ( Fear of missing out) . Strach przed tym , że czegoś nie doznamy, coś nas ominie. Lęk przed byciem poza. 





sobota, 22 sierpnia 2015

HATE

Który to dzisiaj ? 23 sierpnia chyba. Soboto-Niedziela 

A wydaje mi się, że to już poniedziałek. Powinnam pracować, a zabrałam się za to co lubię - za pisanie. Na dziś mam temat dość ponury.. To żle, bo w niedzielę nie lubicie czytać o rzeczach smutnych. Tak wynika ze statystyk mojego bloga. Największym powodzeniem cieszy się niezmiennie 'Ja jestem młoda, ja tylko tak wyglądam', a tuż za nim szusuje 'Z wnuczętami w górach Olimpu'. Potem 'Droga do BabciLandu' i 'Wsparcie finansowe po 50 tce'.Popularność tego ostatniego jest dla mnie zrozumiała - za mało mamy pieniędzy , dlatego każda podpowiedż gdzie po 50 tce możemy ich szukać wzbudza zainteresowanie. Niestety wiem też  jaki bardzo czujemy sie rozczarowani gdy pod dobrze zapowiadającym się tytułem nic nowego się nie kryje.Znów narzekania, marudzenia i dobrze wszystkim znane fakty. Kiedy przychodzi mi przeczytać kilka takich artykułów na interesujący mnie temat - często na cały wieczór czuję zniechęcenie do szperania w internecie. 
                                          
Boy, that explains a lot!! thepsychmind: Fun Psychology facts here!:
Nota bene byłabym  bardzo szczęśliwa gdyby ktoś z Was podsunął mi jakieś rozwiązania, pomysły na konstruktywne rozwiniecie tematu, podzielił się doświadczeniem. Chcę i boję się. Bo czesto za komentarzami i opiniami płynie krytyka. A ja czuję się jak ten dmuchawiec na wietrze, wystarczy jedno złe słowo i już rozpadam się w 'drabiezgi' .Tymczasem pisząc w internecie trzeba być uodpornionym  na krytyczne opinie, tym bardziej trudne do przełknięcia ,że często niezrozumiałe, przesycone złymi emocjami. W tym wirtualnym , bezosobowym świecie, urodziło się zjawisko o modnej ostatnio nazwie :

                                                   HATE

Nazwa wkurzająca, bo kolejna zapożyczona z angielskiego. Jakbyśmy nie mieli polskiej 'nienawiści'. A jednak nie, to nie to samo. 'Nienawiść' jest jakoś szlachetniejsza , trwalsza, bardziej określona. Łatwiej z nią polemizować, wiemy z jakich ludzkich uczuć, doświadczeń wynika. 'Hate' nie bywa ubrany w logiczne sformułowania. Częściej ma formę bezprzedmiotowego jadu sączącego się w naszą stronę z ust ludzi, których nie znamy. Nie wiedząc skąd się wziął i o co mu chodzi , czujemy się bezbronni wobec takich ataków. 
 Kim są hateujący? To ludzie, którzy, wg psychologów, specjalistów od przestępstw z nienawiści                 pedagogów, socjologów , a także zwykłych internautów:
 a) nie lubią siebie samych. Zwykle oznacza to niską samoocenę
 b) chcieliby być tobą
c) widzą w tobie zagrożenie
d) czują się silnie związani z jakąś grupą społeczną lub osobą, która  nienawidzi
    ciebie lub przedstawicieli twojej grupy. Na zasadzie: ' Jeśli mój przyjaciel Cię
    nienawidzi to ja nienawidzę Cie automatycznie'
e) mają upośledzoną wrażliwość na cudze cierpienie
f) to młodzież, która  uprawia cyberbulling , czyli pisze rzeczy obrażliwe by kogoś                                  skrzywdzić
g) są na codzień spokojni i niekonfliktowi, a jedynie anonimowa samotność 
    w internecie sprzyja przejsciowemu zwiększeniu ich ego
h) mają kompleksy
i) nie zrealizowali się w realnym życiu społecznym
j ) w internecie mają poczucie bezkarności
k) nie mają wzorców
l ) mają kłopot z konstruktywnym wyrażaniem myśli, łatwiej jest bluzgać
ł ) powielają stereotypy przekazane im przez poprzednie pokolenia i obecną kulturę masową
m)mają bardzo silne uprzedzenia , które sprawiają, że ich działanie staje się 
    irracjonalne, uogólnione, niesprawiedliwe.
n)są homofobami,rasistami,antysemitami, islamofobami, ksenofobami,seksistami, 
o) poniżają innych by sami poczuć się wyżej w hierarchii grupy
p)

Doszłam w wyliczaniu złych, szkodliwych społecznie cech niemal do końca alfabetu, a pewnie jeszcze wiele z nich pozostało nie nazwanych... Gdyby sięgnąć dalej  prostą drogą od internetu doszlibyśmy do przestępstw popełnianych z nienawiści.

W ramach eksperymentu zorganizowanego w internecie przez zespól specjalistów do walki z przestępczością w sieci, sprowokowano reakcję młodych ludzi poprzez videoblog fikcyjnej pani Grażyny, osoby o skrajnie religijnych poglądach. Na kilka milionów jego widzów ok 40 tys z nich zareagowało na to silną agresją. Pani ta dostala nawet video filmy , na których mężczyżni grozili jej śmiercią , demostrując co zamierzają jej zrobić. Ciekawe, że żaden z nich nie bał się rozpoznania i ukarania. Czy to świadczy o całkowitym poczuciu bezkarności? Dlaczego taka ogromna grupa młodych ludzi wybrała agresję, a nie zwykłe zaprzestanie oglądania videobloga?

W Polsce powstają organizacje mające przeciwdziałać i zapobiegać hateowi /heitowi w sieci.
Dzięki funduszom unijnym w najbardziej zagrożonych (?) województwach Polski: lubelskim i podkarpackim prowadzi się szkolenia nauczycieli gimnazjalnych by popularyzowali wśród uczniów grę komputerową Hate Over . Zastanawiam sie jak to sie ma do liczby dzieci w całym kraju grających codziennie w ociekające krwią i przemocą gry?W USA mówi się coraz głośniej o konieczności wprowadzenia regulacji prawnych wobec nienawiści w internecie.

A ja gdy spotykam się z hatem , czuję sie w sieci jak w ciemnej ulicy nocą. Przerażona.



niedziela, 16 sierpnia 2015

Krzyczeć się chce ( Abuse)

2 sierpnia 2015 (01.11) niedziela

Od dziś wchodzi w życie ustawa antyprzemocowa. Jak to żle brzmi. Zbyt formalnie. Jakbym słyszała obojętnych urzędników, którzy będą wcielać ją w życie. A za tą informacją kryje się szansa na konkretną, skuteczną pomoc dla tysięcy ludzi, przede wszystkim kobiet. Także nadzieja na zmianę naszego myślenia o przemocy jako zjawisku, z którym nie bardzo wiadomo jak sobie radzić.Wobec którego bywamy bezradni.

15 sierpnia 2015 / 16 sierpnia 2015  z niedzieli na poniedziałek

Powyższymi slowami dwa tygodnie temu zaczełam post i nie moglam się zebrać by go rozwinąć. Bo kogo obchodzi marginalne zjawisko przemocy domowej? Kto ma ochotę czytać o sprawach trudnych, ciężkich, smutnych? Czy ja mam ochotę o nich pisać? I tak płynąłby pewnie dzień za dniem , rosłoby moje poczucie winy z powodu nienapisanego ważnego posta, gdyby nie kilka wydarzeń, które nagle zmieniły ogląd rzeczy...

W  telewizji nadano reportaż z jakiejś wsi w Polsce. Pięćdziesięcioletnia kobieta zamordowana, a jej dorosła córka ciężko ranna . Zabił je w rodzinnym domu ich mąź i ojciec. Rodzina z tzw niebieską kartą, czyli w domu była przemoc.Ktoś o tym wiedział, jakieś służby się kobietami opiekowały.Sprawca prawdopodobnie był karany i mimo to nikt nie zapobiegł tragedii...Wokół miejscowi ludzie z transparentami :'Stop przemocy domowej !' ,' Żądamy ustawy antyprzemocowej! 
 Pytania nasuwają się same. Dlaczego mężczyzna , który stosował przemoc wobec żony nadal z nia mieszkał?  Dlaczego ona została z nim? Jakie kary nałożono na nim za poprzednie czyny, skoro nie odstraszyły go od ponowienia zbrodni? Dlaczego nie poddano mężczyzny badaniam psychiatrycznym, przecież nie może być normalnym ktoś kto maltretuje bliskich? 

Tego samego dnia w Tok Fm rozmowa z autorką reportaży o przemocy w zakładach zamkniętych.

Zakonnica maltretuje dzieci w domu dziecka. Pani ordynator oddziału psychiatrii młodzieżowej znęca sie w wyjątkowo okrutny sposób nad pacjentami a personel jej wtóruje.'Władza nad ludżmi pozostającymi w warunkach odizolowania od spoleczeństwa sprzyja uaktywnianiu się najbardziej psychopatycznych właściwości człowieka'- komentuje dziennikarka. Dom rodzinny to nie miejsce izolowane , czy aby na pewno? Dlaczego maltretowane kobiety ( 90 procent sprawców to mężczyżni) skarżą się, że rodzina nie reaguje? Dlaczego mają poczucie, że znikąd pomocy,że są na świecie same, tylko ona i dręczyciel? Jak to możliwe skoro mają rodziców, rodzeństwo, dzieci ?

Psychology of an abuser: Why do people physically & psychologically abuse…:


W czasie wizyty u mojej kosmetyczki pytam o zdjęcie dziewczynki stojące w gabinecie. To córka, dziś dwudziestokilkuletnia kobieta. Ma dobrą pracę, własne mieszkanie w sąsiedniej dzielnicy. Nie widziały się od dwóch lat. Córka nie odwiedza rodziców , zwiazała się z mężczyzną , który ją bije. Nie pozwala jej widywać się z rodziną i koleżankami. To one , przestraszone i pełne wspólczucia , donoszą matce o kolejnych awanturach u córki. O policji , która tam bywa wyzwana przez sąsiadów.Któregoś lata było tak żle, że  dziewczyna uciekła od partnera. Wróciła do rodziców na rok. - Jaka wtedy byłam szczęśliwa- wspomina ze łzami w oczach matka- Nareszcie była bezpieczna a ja spokojna. - . Przychodzil, prosił, przekonywał, mówił o miłości - wróciła. Dwa tygodnie potem matka zobaczyła jej zdjęcie na Facebooku - cała twarz w siniakach. Ona już nawet nie widzi jak żle wygląda  , dopiero koleżanka zwróciła córce uwagę,że jest przecież posiniaczona. Zdjęcie wycofała, z koleżanką zerwała kontakt. Do rodziców też przestała się odzywać. Podobno mają zamiar się pobrać..

. Staram się sobie wyobrazić co kieruje postępowaniem tej dziewczyny. Dużo napisano już o portrecie psychologicznym ofiar przemocy. Poczucie własnej bezwartosciowości, poczucie winy, brak kontroli nad swoim życiem - wszystkie te cechy wydają się być jednak wtórnymi, nabytymi w czasie doznawania przemocy. Co było wcześnie? Badań jest niewiele, na pewno miłość i silna wola związania swego życia z tym ,a nie z innym człowiekiem. O cechach charakteru maltretujących bandziorów wiemy jeszcze mniej, a szkoda, bo taka wiedza może ułatwić prewencję. 

Wiadomo,że zbrodnie powstałe w wyniku maltretowania w rodzinie stanowią ogromny procent ogółu zbrodni. I nie należy wiązać ich z marginesem społeczeństwa, z alkoholizmem czy narkotykami - choć przemoc ma i takie tło. Badania, a także szacunki ( bo wielka liczba aktów przemocy domowej nie jest ujawniona ) mówią,że przemoc ma miejsce w połowie wszystkich polskich rodzin! My sami, zabierając głos w badaniach na ten temat oceniamy prawdopodobieństwo występowania przemocy domowej na 60 procent! Widać mówią przez nas własne obserwacje czy doświadczenia. Przemoc fizyczna, gwałt , przemoc finansowa, psychologiczna  są stosowane w wielu, na zewnątrz porządnych rodzinach. Im wyższe wykształcenie tym bardziej przemyślna, trudna do zauważenia przemoc.
More people are concerned with why women stay in abusive relationships than why…:


Mam koleżankę, elegancką , wykształconą panią dyrektor dużej instytucji. Pewnie nigdy bym się nie dowiedziała jak wyglada jej życie gdyby nie jeden telefon.. Głos po drugiej stronie był przytłumiony, przepełniony strachem i łzami. Jednocześnie słyszałam rytmiczne walenie pięściami o drzwi. Przerażona, chciałam wiedzieć co się dzieje i usłyszałam, że to nic..Że to tylko jej mąż ma atak gniewu, a ona zamknęła się w łazience. On tak obrzydliwie wyzywa ją od szmat, brudnych kur i czegoś tam jeszcze.. I,że jej smutno i trochę się boi, ale to powinno mu zaraz przejść..Chciałam wezwać policję, nie chciała..Potem tylko trwałam z nią, ja po drugiej stronie telefonu, ona tam na podłodze pod drzwiami łazienki..Następnego dnia opowiedziała ,że z mężem praktycznie nie są razem od lat, ale mają wspólne mieszkanie i żadne nie chce się wyprowadzić..Przy awanturach prowokowanych przez męża są czasem dorosłe dzieci. One też nic nie robią gdy ojciec podnosi rękę na matkę. Kiedyś wypadły jej od tego włosy, przez rok nosiła perukę. Poszła wtedy do psychologa. I co, i nic. Czy jest sama sobie winna? I tak  i nie. Nie wydawajcie wyroku, jeśli nie rozumiecie.


Przemoc ma nie tylko twarz męża, ojca, partnera. Coraz częściej ma twarz własnego dziecka. Wściekłej nastolatki rzucającej matka o podłogę. Dorosłego syna okradającego i bijącego starszych rodziców . Młodego małżeństwa mordującego ojca...Ostatnio pojawiły się w telewizji filmy pokazujące skarżących się starszych ludzi. Tyle że matki i ojcowie się rzadko skarżą, a już na pewno nie przed prokuratorem. Wstyd im, to tak jakby przyznawali się do winy, że żle wychowali swoje dziecko. A i serca rodzice mają miękkie..Nie chcą dziecka skrzywdzić.

Krzyczeć się chce. 

niedziela, 9 sierpnia 2015

Z wnuczętami w górach Olimpu

10.08.2015  godz 2.06 Znowu poniedziałek

A może i dobrze. Bo coś znów mi sie na wspomnienia zebrało...

Bo dni takie upalne..A ja tak dawno nigdzie nie wyjeżdżałam. I pomyśleć, że kiedyś co wakacje brałam dziecko, mamę lub partnera i nad wodę wielką i głęboką. Potem zostałam sama i jakoś te wakacje straciły urok. Byłam samotna na plaży, samotna w tlumie wczasowiczów, samotne letnie wieczory gdy obok roześmiane towarzystwo. No i zaczełam zostawać w domu. Nawet nie wiem jak się to stało.Obiecałam sobie ,że będę wyjeżdżać z wnuczętami, gdy rodzice będą musieli pracować.
Ale  moje dziecko oddało swoje dzieci drugiej babci, która ma dziadka. Czy jest przez to lepsza ode mnie?

Czy ja  poświęcałabym wnuczętom mniej uwagi, troski?Czy nie czuwałabym nad ich bezpieczeństwem ? Całe życie to trenowałam to z moim dzieckiem, dlaczego teraz gdy jestem starsza, uważniejsza, dokładniejsza - miałoby być inaczej?A może chodzi o to, ze nie mogłabym utrzymać na wakacjach dwojga wnucząt, a tamtych dziadków na to stać? Ale własciwie dlaczego miałabym utrzymywać dzieci moich dzieci? Czy ja kiedykolwiek prosiłam rodziców by utrzymali moje dziecko? Nawet mi to przez myśl nie przyszło, przeciwnie, sama zapraszałam ich na wakacje, wczasy, wyjazdy i sama za to płaciłam. Milo mi było gdy chcieli się przy okazji zająć moim dzieckiem. Czy nie wystarczy ,że fundują wnuczętom lody, kino, karuzelę i tysiące innych wczasowych przyjemności?

I ja zabierałabym wnuczęta na plażę , uczyła pływać, budowała z nimi średniowieczne twierdze z piasku. Na spacery kilometrami brzegiem plaży. Wspinałabym się na latarnie morskie, choć mam lęk wysokości.Zwiedzałabym stare bunkry na plaży.Sponsorowałabym  portrety dzieci malowane przez deptakowych artystów.A w powrotną drogę zabierałabym wnuczeta ciuchcią na kołach. Zwiedzałabym, tak jak kiedyś z moim dzieckiem, stare pałace i zamki. Uczyłabym, tak jak mnie uczono, rozróżniać ptaki i zwierzęta przy leśnych szlakach.Jeśli trzeba rozbiłabym namiot i zorganizowała obozowisko, przy okazji ucząc wnuczęta radzenia sobie w warunkach campingowych. Pojechalibyśmy na wycieczkę rowerową po okolicy.

Dopilnowałabym też żeby:     - nie utopily sie
                                                - nie poparzyły na slońcu
                                                - nie przeziębiły
                                               - nie jadły niemytych owoców
                                                  -nie spadły z karuzeli
                                                - nie chodzily po wydmach
                                                - nie sypaly piaskiem
                                                - nie siedziały w mokrym kostiumie
                                                - nie wchodziły do wody gdy są rozgrzane
                                                - nie oddalały się poza pole mojego widzenia
                                                - nie pływały kajakiem bez kapoka
                                                 - nie skakały z wysokości
                                                 - nie pełzały po ziemi
                                                 - nie zabierały zabawek innym dzieciom
                                                 - nie dotykały obcych psów
                                                 - nie wypływały w morze na materacu
                                                 - nie...
                                                   
Czy mam wystarczajaco wysokie kwalifikacje? 


I uwaga , moje dziecko, gdybyś przypadkiem przeczytalo to kiedyś - spójrz na datę tego posta. Jesli
moje wnuczęta nie przekroczyły jeszcze 14 lat, a wyrosły już z pieluch - rozważ proszę swoje zezwolenie na zabranie ich na zagranicze wakacje. Moi rodzice zabrali mnie pierwszy raz za granicę gdy miałam 11 lat. Do tej pory pamiętam z tego pierwszego wyjazdu bardzo wiele. Pojechaliśmy do socjalistycznej Jugosławii, państwa, które , jak na obóz wschodni było pod każdym względem bardziej światowe.Co prawda w tamtejszym nowoczesnym i eleganckim nadmorskim hotelu również można było przehandlować polską suszarkę do włosów za sieczkę prawdziwych korali, ale poza tym świat miał całkiem inną barwę. Pamiętam niebieskie morze i gorące słońce. Cyprysy i konwalie wielkości człowieka.  Kolczaste jeżozwierze w wodzie i rozgwiazdy przed rybackimi chatami.Kolacje na otartym tarasie gdzie grała orkiestra, wiał ciepły wiatr od morza i cykały cykady. Tam po raz pierwszy poczułam jak ważna jest umiejętność eleganckiego zachowania przy stole, do czego używać których sztućców i w jakiej kolejności.Co robić z serwetką i jak jeść krewetki. A przede wszystkim, że jedzenie nożem i widelcem nie jest jedynie fanaberią rodziców. Dotychczas po pokrojeniu mięsa odkładałam nóż i posługiwałam się samym widelcem. Na tamtym tarasie przeszłam  przyśpieszony praktyczny kurs używania obu sztućców.Przerabiałam go pod surowym okiem stojących obok kelnerów, którzy tylko czyhali aż odłożę nóż i zacznę dziubać widelcem i zabierali mi talerz z niedojedzonym daniem. Spieszyłam się z jedzeniem jak nigdy wcześniej , mimo to talerze z pysznymi daniami odchodziły, jeden po drugim do kuchni. Wpadłam w  rozpacz. Oto tu, w tej eleganckiej restauracji, pośród tak wielu wykwintnych potraw - grozi mi śmierć głodowa! W końcu rozbawiony tata ulitował się nade mną i wyjaśnił jak ułożyć OBA sztućce by zasygnalizować obsłudze,że jeszcze będę jadła lub ,iż już skończyłam.
 Podróże kształcą i niech to sobie będzie truizm, ale tak jest.

Tak więc dziecko moje, chciałabym zabrać twoje dzieci za nasze granice. Wystarczy ,że opłacisz im pobyt i przelot, a ja zorganizuję resztę. Mam nadzieję, że w chwili gdy to czytasz moje wnuczęta nie są jeszcze nastolatkami, bo gdyby..to przechlapane. Wszyscy będziemy za starzy. Ja, bo wiadomo. One, bo już nigdy nie powtórzę wyjazdu za granicę z naburmuszonym, ustawicznie niezadowolonym nastolatkiem. Nie będę odpędzała wakacyjnych wielbicieli płci obojga ani przeszukiwała pokoi hotelowych w poszukiwaniu nastoletniej pociechy. Już to przerabiałam , teraz sami się męczcie.

Ale jeśli moje wnusiątka mają po 10 - 12 lat, jedziemy! Na rozgrzewkę proponuję Chorwację.Niechże zobaczą te piękne kolory nieba i ziemi. Dubrownik, jedno z najpiekniejszych miast świata. Pałac Dioklecjana w Spilcie, już odbudowany po wojnie. Przy okazji przemycę im kawałek wspólczesnej historii i opowiem o przyczynach wojny w byłej Jugosławii.Opowiem jak ten piękny kraj wyglądal bezpośrednio po wojnie. Ile nieszczęścia przyniosła ona miejscowym miastom i ich mieszkańcom.Przyjechałam to w poszukiwaniu dawnych pięknych wspomnień a zastałam ruiny, zgliszcza, wypalone domy, wymarłe wioski . I ludzi , którzy mieli krew na rękach. Potem dla otuchy pokażę im ławkę nad portem w Trogirze. Pod palmą, tę samą i w tym samym miejscu co przed laty gdy tata robił nam na niej zdjęcie. Zabiorę moje dzieciaczki do nadmorskiej tawerny w ciepły letni wieczór i postaram się by zasmakowały we 'frutti di mare' tak jak ja przed laty.Uwielbiam krewetki do dziś. Ciebie, dziecko też nauczyłam tego smaku.

 W kolejne wakacje pojedziemy do Włoch, tak jak kiedyś z tobą.Pokażę im Wenecję, kto wiem może ostatni raz zanim zaleje ją morze. Popłyniemy gondolą. Zostaniemy na placu Św.Marka do wieczora by potem w zachwycie słuchać  tam światowej sławy orkiestr grających niezapomniane przeboje.Usiądę z nimi przy stoliku na świeżym powietrzu w jednej z najdroższych na świecie kawiarenek i zafunduję najdroższe na świecie lody.Niech chłoną zapach Wenecji, morza, kanałów, wieczoru. Starego miasta i starych kamienic. Niech słuchaja obcojęzycznego tlumu turystów. Niech zapamiętają to na zawsze.

Dalej Kreta. Cale dwa tygodnie na tej wyspie.Miasto pod Olimpem. Opowiem im o Zeusie i Herze, o Posejdonie i Hestii, o Hadesie i Demeter, Afrodycie i Hefajstosie. Kiedy słucha się tego patrząc na ponure, ogromne, ginące w niebie góry Olimpu każda legenda jest głębsza, prawdziwsza , bardziej zrozumiała niż na lekcji historii w szkole. Znacznie łatwiej jest wyobrazić sobie bogów greckich spoglądających na ludzi z wysokości Olimpu.Można też nareszcie zrozumieć dlaczego widok tych gór tajemniczych i grożnych skłaniał starożytnych Greków do tworzenia legend o wszechmocnych wladcach o ludzich cechach.Popłyniemy rybacką łodzią na Spinalongę  by dowiedzieć się jak w latach 50 tych ub stulecia wyglądalo życie trędowatych skazanych na przebywanie w tym miejscu wiecznego odosobnienia. Jak wiele można dowiedzieć się o tam o ludzkiej naturze.

Jeszcze dzień na zwiedzenie przyczepionych do zboczy gór , nadmorskich klasztorach. Cofnięcie sie w czasie o cale wieki. To doświadczenie pozostajace w pamieci na całe życie.
I czas na Grecję starożytną  choc wspólczesną. Pokażę moim wnuczętom Akropol nocą.Wyjaśnię jak wyglądało życie sportowe czasów antycznych przy okazji wizyty na jednym z zachowanych wysoko w górach stadionów. Wytłumaczę co wspólnego miał Hipokrates z Igrzyskami Olimpijskimi i jak narodził się zawód lekarza. Pokażę pierwsze starożytne szpitale- sanatoria. Może uda mi się sklonić moich potomków do zadumy nad ludzką myślą i geniuszem.Opiszę sceny odgrywające się w wyroczni w Delfach. Zacytuję Słowackiego nad grobem Agamemnona. Pod Termopilami opowiem o Sparcie . Wyjaśnię skąd wzięło się powiedzenie : prowadzić spartańskie życie i odmitologizuję  historię. 

Postaram się by dzieci nie tylko się nie znudziły, ale nie miały chwili czasu na marudzenie, zbyt zajęte przeżyciami. I będę miała nadzieję, że któregoś dnia przyjadą tu ze swoimi dziećmi...








piątek, 31 lipca 2015

Grzesie

1 sierpnia ( rocznica Powstania Warszawskiego) 2015
01.03

Weekend jest czasem zwijania się do środka, do siebie. Pojawia się jakaś tęsknota za kimś bliskim, za byciem kochaną. Za sensownymi powrotami. Za byciem potrzebną i potrzebującą.

Całe życie targała mną taka tęsknota. I bywało nieraz wytargała. Mimo to jak przyszło co do czego dość szybko uciekałam gdzie oczy poniosły...Pamiętam pierwszą licealną. Byłam dziecinną piętnastolatką w fartuszku z tarczą gdy zakochałam się prawdziwą wielką miłością w Grzesiu z drugiej klasy.Grześ to moje szczęśliwe imię męskie. Co i rusz spotykałam w życiu jakiegoś Grzesia , który oczarowywał mnie swoja wrażliwością, czułością i niebieskimi oczami. Ten pierwszy był jednak zdecydowanie najważniejszy. Miał 17 lat i był bardzo samodzielny. Chciał,żebym chodziła z nim do kawiarni - a ja wstydziłam się kelnerki. Organizował prywatki, na których zajmowałam miejsce w rogu miedzy starym kaflowym piecem a stołem  i nie chciałam się stamtąd ruszyć.Czekał na mnie po drodze do szkoły i odprowadzał mnie po szkole do domu.Czasem zapraszał mnie do siebie .Słuchaliśmy Beatlesów i Okudżawy z plastikowych płyt adapterowych. Rozmazywał mi tusz pod oczami. Robiliśmy dlugie spacery do pobliskiego ZOO , ja szłam po wyższym murku a od podtrzymywal mnie za rękę. 'Mimozami jesień się zaczyna..- śpiewał Niemen, a może to tylko ja łączę te piosenkę z tamtym czasem- '..to Ty jesteś tą dziewczyną , która do mnie wychodziła do cukierni.' Byliśmy jedna wielka wrażliwością. I było pięknie i delikatnie. Jak nigdy potem.

Ale już wtedy szybko się nużyłam. Przede mną było cale, wspaniałe życie. Jak mogłam zatrzymać się na dłużej ?  Potem spotykałam Zbyszków ( to moje drugie dość szczęśliwe męskie imię), Krzysiów, Jacusiów,Kub..ów ? Ale tylko w Grzesiach się zakochiwałam na amen, tj co najmniej na dwa lata.Za mąż wyszłam kompletnie bezmyślnie za ..Lesia, nic dziwnego ,że zaraz wróciłam. Ta chwila bezmyślności zaowocowała za to MOIM WSPANIAŁYM PIĘKNYM DZIECKIEM. I chwała Bogu za to. 
 Z czasem nauczyłam się,że mężczyzna to stworzenie niedoskonałe, ułomne wręcz. Jednak w odróżnieniu od wielu moich koleżanek , nie czułam potrzeby dawania mu taryfy ulugowej, a tym bardziej matkowania. Dlatego zaskoczeniem była dla mnie miłość wieku  średniego.Czterdziestolatek Grześ miał za sobą, tak jak ja, przejścia mimo to wykazał się dużą świeżością poglądów i uczuć. A także, przynajmniej na wstępie, opiekuńczością. W zestawieniu z rozwiniętą inteligencją , a może tylko ponadprzeciętną elokwencją i wysportowanym ciałem ten Grześ stanowił dość atrakcyjnego mężczyznę. Poczułam,że wszystko rozumiem, nareszcie. I dobrze .

Teraz tym bardziej potrzebuję zaopiekowania. Ale czy to nie śmieszne kazać się komuś zachwycać staruszką ! I jeszcze chcieć czegoś w zamian? 

Ani panie ani panowie wydają się nie mieć do tego przekonania. Wystarczy zajrzeć na pierwszą z brzegu 'Sympatię'. Co i rusz któryś się tłumaczy,że pisać może tylko raz dziennie bo nie wykupił Premium. Doskonale rozumiem, ja też nie wykupiłam. Widać obie strony nie traktują sprawy poważnie.Bywanie na portalach matrymonialnych, daje nam chwilowe wrażenie ,że przecież coś robimy by zmienić naszą samotność i znależć strawę duchową. Potem dostajemy maile od: mlodzieży w wieku naszych dzieci; od wyjeżdżających właśnie na wczasy i w związku z tym proponujących miejsce we wspólnym pokoju nad morzem. Od apetycznych 50 i 60 latków z siedmiorgiem dzieci i pól tuzinem byłych żon.Od tęskniących do czystej przyjażni panów żonatych i separowanych ( co na jedno wychodzi). Współczujemy żonom i dziękujemy opatrzności za brak takich trosk. Wreszcie kiedy się znajdzie ktoś interesujący,piszący, raczej samotny i odpowiednio kilka lat starszy ( by samej poczuć się młodszą ) , okazuje się on być bardzo brzuchatym panem w szerokich spodniach i znużonym wyrazie twarzy. A co ja zrobię z tym staruszkiem ?! - ta myśl powala i zniechęca.

Tak wiec skazana na obserwacje czysto teoretyczne, przyglądam się mężczyznom spotykanym na codzień i usiłuję dopatrzyć sie w nich przymiotów, jeśli nie powierzchowności to choć intelektu, albo przynajmniej stosownej mądrości życiowej. Koncentruję się przy tym mocno, by zauważyć również tych, których jakoś dotychczas nie widziałam.

O proszę bardzo , jakiś 40-tek, na oko, pyta o moje ulubione bułeczki z jagodami. Zajmuje przy tym całą długość lady, nie puszczając nikogo przed ani za siebie. Przemieszcza się od bułeczek do pączków i z powrotem. Dopytuje się o zawartość kremu w bułeczce i porównuje. Minę ma przy tym ogromnie niezadowoloną. Koncentruje na sobie uwagę personelu i pokornie czekających klientek.Ostatecznie wychodzi niczego nie kupując. A oto i drugi amator.Tym razem parzysty, po 60 -tce. Żona kupuje on żartuje. Dlaczego dziś buleczka jest o 20 groszy droższa niż tydzień temu, ekspedientka wyjaśnia ,że zmienił się dostawca. - Gdybym wcześniej to zauważył, to bym na pewno nie kupił - pan nie słyszy wyjaśnień. -Ale zapłaciliście Państwo tylko 4 złote- zauważa nieśmiało sprzedawczyni.Żona potakuje, tak cztery złote. - No, w końcu raz się żyje , prawda? - pan obraca wszystko w żart i żartuje tak jeszcze przez 5 minut. Głos ma tubalny, zagłusza nieśmiałe próby innych klientek. Słyszę jak , już w drzwiach pyta żonę ile naprawdę zapłaciła. Starsza pani jest z lekka zirytowana, ale tłumaczy cierpliwie. Odprowadzam ich wzrokiem gdy pan ładuje torebkę z bułeczkami do swojego mercedesa.

Dzisiaj zaliczyłam jeszcze aptekę. Zator. W kolejce ja, za mną kolejne panie. Przy okienku trwa ogromny chłop po 70 tce. Rzucone niedbale kule tarasują resztę przejścia. Zmęczona pani magister cierpliwie wyjaśnia pomyłkę z receptą. - Ja tej dziumdzi ze szpitala takiego narobię rabanu,że jej buty pospadają!- krzyczy poczerwieniały ze złości niedawny pacjent. Pani magister robi kserokopię, wyjaśnia co należy poprawić a facet krzyczy. Wkrótce cała apteka wie dlaczego leżał w szpitalu i jakie leki otrzymał. Pani magister chce mu wydać z drugiej recepty relanium, ale dowiaduje się, my też, że pan niczego na sen nie potrzebuje , bo jest niespodziewanie spokojny i pieniędzy wydawać nie będzie. A ta lekarka to za miotłę powinna a nie jego leczyć . I jeszcze parę niecenzurowanych.
A ja myślę o żonie, która czeka na niego w domu.Ile jej się dostanie..I oddycham z ulgą,że to nie na mnie padło.


środa, 29 lipca 2015

Small Talks

29 lipca 2015 ( tym razem zdążyłam przed północą)

                                                                                      - Fine sweatshirt.
                                                                                      - No. Bluffing?
                                                                                      - Fuckin' great , man.
                                                                                      - Well,not! What are you !
                                                                                      - So, see yo.
                                                                                      - Yeah, see yo


Taki dialog przeczytany głośno w obecności młodzieży wywołał lekka konsternację i niepewne uśmieszki. Czym prędzej więc pośpieszyłam opatrzyć go komentarzem: slang. Dlaczego zatem ten sam dialog w wydaniu polskim nie budzi już żadnych reakcji? 

    Mija mnie elegancki, szary Saab chyba. Niby nic a mam poczucie nieadekwatności gdy schodzę z torbą zakupów na chodnik. Komuś się udało, jest mądrzejszy, bardziej przedsiębiorczy- bo inaczej nie stać by go było na taki samochód. Saab parkuje przed nowobogacką willą , wysiada para młodych ludzi, przed trzydziestką , lustrują połyskujące felgi samochodu. Gospodarz domu podaje im rękę na powitanie Słyszę:                            
                                                                                       - Fajna bluza.
                                                                                        -Ściemniasz ?
                                                                                        - Zajebista
                                                                                         - No nie.Co Ty ?
                                                                                         - Dzięki , no to nara.
                                                                                         - Nara.
Koniec rozmowy. Odjeżdżają.


Jaka ekspresja, bogactwo treści, oszczędność formy. Zwykle towarzyszy takiej wymianie zdań odpowiednio luzacka postawa. Młodzi demonstrują jak bardzo im nie zależy. Nie zależy na zaprezentowaniu się  od lepszej strony, na konwenansach, na życiu, na pieniądzach, wreszcie na sobie nawzajem. Jeśli skrócimy wypowiedż do mnimum, lekko zwulgaryzujemy,będzie widać jak bardzo jesteśmy cool, luzaccy.
   Dlaczego nawet wykształconym młodym dorosłym tak trudno przychodzą tzw small talk, czyli grzeczne rozmowy o niczym i o wszystkim ? Rozmowy, które mają służyć podtrzymaniu pierwszego kontaktu, znalezieniu wspólnej płaszczyzny porozumienia, poznaniu się. Ujawnianie zainteresowania rozmówcą  poprzez zadawanie mu ogólnych pytań , dodawanie pytań szczegółowych - wydaje się niezręczne. A już rozmawianie o pogodzie ( w sytuacji braku tematu) czy stosowanie technik służących potrzymaniu rozmowy ( np Echa) jest po prostu śmieszne. Być może dlatego często zapada w tych sytuacjach równie krępujące milczenie  a długa, kilkuminutowa rozmowa jest ogromnym wysiłkiem. Równie trudne, ale to już inny temat, jest słuchanie drugiej osoby ze zrozumieniem.
  Przyznam , że przebywając w gronie młodych, nieznających się ludzi sama mam kłopoty z podtrzymaniem rozmowy.

  Dlatego też z przyjemnością przysłuchuje się ludziom , którzy opanowali sztukę konwersacji i robią to naturalnie i ze swobodą.  Takie rozmowy słyszę codziennie w moim ulubionym, wspomnianym już radiu Tok Fm. Są to przy tym rozmowy przepełnione interesująca treścią. To prawda ,że prowadzą je dziennikarze radiowi, czyli specjaliści od prowadzenia konwersacji. A zaproszonymi gośćmi są ludzie mający wiele ciekawego do powiedzenia, często profesorowie , ludzie o szerokiej wiedzy ogólnej. Ale przecież nie każdy profesor musi być dobrym mówcą, może mieć tremę..A jednak, zarówno prowadzący jak i goście tego radia wysławiają się jasno, używają ciekawych sformułowań, ich słownictwo jest bogate.
  Sadzę,że przejrzystości wypowiedzi służy jasność myśli mówiącego. Im lepiej zna temat, staranniej go uporządkował, tym precyzyjniej potrafi się wyrażać. Podziwiam też tempo mówienia gości tych programów radiowych. Większość osób mówi wolno, ale bez pauz i eee..czy yyy.. Każde zdanie jest wypowiadane w podobnym tempie. Spokojnie, rozpoczęte , rozwinięte , zakończone. Zdania umiejętnie ze soba powiązane. Dla mnie, której myśli przeganiają słowa, a słowa pełne zdania - jest to sztuka godna podziwu.

The Origins of Small Talk :  https://www.youtube.com/watch?v=hb0ef6NhY74

  

niedziela, 26 lipca 2015

Ciemne chmury nade mną, niebo gwiażdziste we mnie...

27 lipca 2015 noc z niedzieli na poniedziałek

Ochłodziło się. Powietrze takie rześkie, miłe. Chce się żyć.

Kiedy w sobotnie popołudnie zrobiło się ciemno od nadchodzącej burzy, mimowolnie poczułam strach. Nie, nie taki irracjonalny , z leku przed potężną , nieujarzmioną siłą, ale bardzo konkretny.
O dach nad głową, a dokładnie dach mojego domu. Ten staruszek ma już sto lat. Dachówki mu spadają przy okazji deszczu czy wiatru. A przez te ubytki w udachówkowieniu wlewa się woda.

Pewnie bym o tym nie pamiętała, gdyby nie podkusiło mnie obejrzeć telewizyjne wiadomości. A tam reportaż z miejscowości, gdzie gwałtowna nawałnica zerwała dachy z domów.Całe, razem z rynnami. ' Właściciel tego domu na szczęście był ubezpieczony'- komentuje dziennikarka-'Ale inni będą musieli sami ponieść koszty remontów'. Sami ?  Jak sobie poradzą ? Domy rodzinne w Polsce stanowią często dorobek calego życia jednego a czasem dwóch pokoleń. Jak z dnia na dzień odbudować tak istotny element budynku? Skąd wziąć na to pieniądze ? A jeśli padnie na samotnych emerytów ? Tak wielu starszych ludzi mieszka przecież samotnie w domach, z których wyniosły się dzieci. Taki kataklizm może w ich przypadku oznaczać utratę domu. Czy jakiś dziennikarz podążył  kiedyś tropem takiej tragedii? Czy wiadomo jak ci ludzie sobie poradzili? Jak żyją po katastrofie?

Ja bym się poddała. Nie byłoby mnie teraz stać na nowy dach. Wiem co znaczy jego uszkodzenie. W bodajże 2013 roku centralna Polskę przez dwa miesiące zalewały deszcze ( w języku fachowym zwane nawalnymi). Szalały wichury, tornada i mniejsze tornadki. Wysokie drzewa w moim ogrodzie uginały się pod siłą wiatru i ulewy. Dwudziestoletni świerk pochylił się niebezpiecznie, brzoza gubiła całe gałęzie, male krzewy wyrywało z korzeniami.Tylko sosna pamiętająca czasy gdy rósł tu las - trzymała się dzielnie. Pamiętam jakim przerażeniem napełnił mnie widok sporego krzaka różanego obracanego wielokrotnie wokół własnej osi .Jak niewidzialna trąbka powietrzna wykasza po kolei wszystkie rośliny stojące na jej wielometrowej ścieżce. Dachówki spadały na ziemię, woda wlewała się na strych i do pokoi. Staruszek i tak trzymał się dzielnie, w innych, nowych domach bywało,ze wiatr uszkadzał stropy. Piwnice zalewało co drugi dzień, ludzie nie nadążali z wypompowywaniem. W pobliskiej miejscowości zalało nowe osiedle eleganckich domów jednorodzinnych. Woda sięgała tam do wysokości pierwszego piętra. To tam straż pożarna interweniowała w pierwszej kolejności. Potem ogromnymi wężami wypompowywali wodę z naszych piwnic i budynków gospodarczych. Fundamenty w domach schły po tamtych wakacjach przez dwa lata. Sytuację określono wtedy jako stan kataklizmu któregoś stopnia.

Na szczęście mój dom był ubezpieczony, przynajmniej takie miałam złudzenie. Mój nieżyjący ojciec ubezpieczał budynek w PZU. Ja, po odziedziczeniu domu, zachęcona dobrymi warunkami , przeniosłam ubezpieczenie do dużej międzynarodowej firmy. Biorąc pod uwagę coraz częstsze anomalie pogodowe w naszym rejonie świata, ubezpieczylam go także od 'deszczy nawalnych' i huraganów. Jakie więc było moje rozczarowanie, gdy po zgłoszeniu szkód  udokumentowanych przez straż pożarną, otrzymałam odpowiedż, że 'w dniu kiedy straż interweniowała w pani domu, nie wystąpiły nad tym rejonem deszcze ulewne'. W TYM dniu nie wystąpiły, bo padalo cały dzień i całą noc wcześniej. Podobnie jak przez wiele dni i nocy tamtego lata ! Oburzona i zirytowana wystąpiłam o wycenę szkód. Krokwie stropowe w kilku miejscach zalane, zalane stryszki i sufity w pokojach na piętrze. W niektórych miejscach woda wdarła się przez podłogę do pomieszczeń na parterze. Części sufitów w niektórych pomieszczeniach trzeba było rozebrać. Fundamenty w piwnicy namoknięte to wysokości metra z powodu długo utrzymującej się wody. O sprzęcie, który nadawal sie już tylko do wyrzucenia, nie wspominając. Rzeczoznawca przyjechał, porobił zdjęcia. I przyszła odpowiedż, że przyczyna uszkodzeń był zły stan (starego) dachu a nie zjawiska klimatyczne.
Wtedy się poddałam, bo jak miałam udowodnić,że kolejność wydarzeń była inna. 

W odruchu protestu wybrałam od ubezpieczyciela moje dotychczasowe składki a także zlikwidowałam swoje wieloletnie ubezpieczenie na życie w tej samej firmie. Miała już przed rokiem złe doświadczenie z egzekwowaniem wypłaty ubezpieczenia w tej firmie.Gdy złamałam palec, tak że konieczna była operacja z przeszczepem, poprosiłam o wypłatę ubezpieczenia z tytułu nieszczęśliwego wypadku, bo i takie miałam. Odmówiono. Pieniądze z ubezpieczenia na życie, wycofane na niekorzystnych, narzuconych przez firmę warunkach, były ostatnią większa kwota jaką uskładałam. Wystarczyło jedynie na punktowe reperacje dachu przez wiecznie pijana i pracującą w kilku miejscach naraz ( zapotrzebowanie tamtego lata było ogromne) ekipę dekarzy. Uszkodzone miejsca w sufitach rozebrałam własnymi rękami. Zarówno one, jak i dach po tamtym roku wymagają remontu. Na który mnie nie stać.

Domu już nie ubezpieczyłam, nie wierze w uczciwość towarzystw ubezpieczeniowych. W ubiegłym roku miałam ubezpieczony kredyt w banku. Z powodu choroby nie mogłam go okresowo spłacać.   Ubezpieczenie obejmowało uszkodzenie zdrowia . Ale  znalazł się paragraf , który i tym razem zwalniał ubezpieczyciela z wypłacenia świadczenia. No cóż, obojeśmy starzy i ja i mój dach nad głową.

 Dlatego boję się co by się stało gdyby znów nadeszła porywista wichura i burza...

A tymczasem patrzę na kolejne gromadzące się nad domem chmury i uśmiecham się, parafrazując w myślach Kanta : Czarne chmury nade ,mną, niebo gwiażdziste we mnie. Miejscowo pomaga.

sobota, 25 lipca 2015

Droga do 'BabciLandu'

24 /25 lipca  2015  sobota

Miałam wczoraj ambitny plan by napisać dwa posty ( właściwie dlaczego POST a nie na przykład list?), ale jak zwykle dzień i noc okazały się znów za krótkie. Poszłam spać gdy świtało.Efekt? Zmęczona, poszarzała twarz, niewyprasowane zmarszczki , bezbarwne oczy. W konsekwencji ja niezadowolona, humorzasta, smutna.Jakoś nie mogę przyjąć do wiadomości,że mój czas na resetowanie się jest dłuższy niż kiedyś....

Kontynuując, kosiłam kosiłam i od sklepu z odzieżą dla 50 plus doszłam do centrum handlowo - usługowego dla osób po 50 tce i dalej. Sklep z niedrogimi ale dobrymi gatunkowo ubraniami dla eleganckich starszych kobiet nie może przypominać Ciucholandu, ani nawet Biedronki. Skoro jest nas dużo, a za kilka lat będziemy stanowiły jedną czwartą społeczeństwa, warto chyba w nas zainwestować? Wyciszone, klimatyzowane wnętrze sklepu, dyskretna muzyka z lat 70 i 80 tych, elegancki wystrój. A jeśli już zaszalejemy z ciuchami, może coś na odmłodzenie zawartości? Pachnąca drogeria z kosmetykami tylko dla 50, 60, 70 i 80 latek.Czy zauważyłyście jak drogie są kosmetyki dla tych grup wiekowych? Od 26 do ponad 90 złotych za słoiczek kremu! Czy o cenie stanowi większa zawartość silniejszych związków? Czy liczy się tu na motywujący strach przed starością ? Nie, w naszej drogerii wszystkie kosmetyki będą w jednakowych niskich cenach.W naszym wieku dobre kosmetyki to produkt pierwszej potrzeby, nie luksus.

A skoro kosmetyki to i dobra porada kosmetyczna. Uslugi kosmetyczne nastawione na pielęgnację kobiet po 50 tce, po 60 tce i tak dalej. A tam staly kontakt z dermatologiem i pobliskim centrum medycyny estetycznej. Obowiązkowo też uslugi manicurzystki i pediciurzystki, specjalnie dla pań po 80 tce, gdy nie zawsze starcza sily i sprawności na dbanie o siebie. Obok masaż , także ukierunkowany na dolegliwości starzejącego się ciała.Gabinet fizykoterapii.

Ciało, nie czarujmy się , zaczyna być niemal tak ważne jak w wieku młodzieńczym.Tyle,że nie tyle o upiekszenie teraz chodzi, ale o ratunek. Cialo się nam psuje! Tu nas boli , tam nas rwie, tu mam ...
Lekarza! Proponuję po jednym lekarzu( no, może ze zmiennikiem na wypadek nieobecności) specjaliście w każdym centrum handlowo uslugowy dla 50 plus. Internista, okulista ( z punktem błyskawicznych usług optycznych), kardiolog, pneumolog, ginekolog ( tylko dla pacjentek po menopauzie), dermatolog, laryngolog , ortopeda,geriatra i inni. Tylko najwyższej klasy fachowcy z doświadczeniem w leczeniu pacjentów trzeciego wieku. Równie wykwalifikowany, wyselekcjonowany personel pomocniczy. W razie potrzeby mający bezpośredni kontakt ze szpitalami.Praca w taki centrum bedzie dla lekarzy i pielęgniarek wyróżnieniem, nagrodą za dotychczasową dobrą pracę. Pensja zaś atrakcyjniejsza niż na dwóch etatach.

Każdy lekarz, kosmetyczka, punkt usługowy czy sklep będzie prosił klienta  przy wyjściu o ocenę jego pracy ( automatycznie). Niska punktacja lub inne uwagi korzystających będą prowadziły do odebrania mu prawa do świadczenia usług w ramach centrum i otworzy drzwi konkurencji.

Obok bloku usług medycznych powinno znależć się miejsce dla psychologa, będącego w ścislej wspólpracy z pomocą społeczną oraz służbami interwencyjnymi. Dla starszego czlowieka pomoc psychologiczna jest często zbyt droga , a dostęp do niej zbyt utrudniony. Tu psycholog bedzie na wyciągniecie ręki, ba, bedzie zgłaszal się sam , na przykład w sytuacjach podejrzenia,że starsza osoba jest maltretowana w domu czy w rodzinie lub wyzyskiwana. 

W centrum będzie odpowiedzialnie doradzał zatrudniony tam prawnik. Będzie on pomagal także w sporządzaniu wszelkich dokumentów, w tym aktów notarialnych . Jego głównym zadaniem będzie dbanie o bezpieczeństwo finansowe starszych ludzi. Jego praca także będzie stale oceniana przez klientów i wybrane przez nich kierownictwo centrum. Licencje na prowadzenie działalności finansowej będzie miał tylko ten bank , który zaoferuje osobom 50 plus najlepsze warunki pożyczek i najwyżej oprocentowane lokaty.

Apteka bedzie też na miejscu.Sklep spożywczo- warzywny zaopatrzony zwłaszcza w tanie produkty wskazane w diecie osób starszych.Sklep z artykulami  niezbędnymi w domu, w ogrodzie, wyprodukowanymi z myśla o potrzebach i wygodzie coraz mniej sprawnych ludzi. Jeśli drabinka to maksymalnie stabilna, z poręczami zapobiegającymi upadkowi. Jeśli rower to lekki, wygodny, z koszyczkiem.Jeśli odkurzacz to samo sprzątający . Sprzęt najnowszej generacji, technologii cyfrowej, a przy tym super łatwy w obsłudze, lekki i TANI. Tylko tu bedzie można kupić cuda światowej technologii po niskiej cenie. A wszystko projektowane i produkowane z myślą o slabszych, mniej sprawnych fizycznie, a czasem i intelektualnie , starzejących się osobach, które jak najdłużej chcą być samodzielne. 

Przy każdym sklepie obsługa transportu, montażu czy instalacji. A obok punkty usług pomocniczych, remontowych, porządkowych, naprawczych. Wszystko tanio i all-inclusive.
Dość proszenia syna, zięcia, wnuka.. Babcia sobie poradzi.

Dostęp do takich urządzeń będzie przedmiotem zazdrości mlodszych pokoleń, dla których nie bedzie wstępu do centrów handlowych 50 plus. Miłe panie i panowie z obslugi grzecznie odmówią wejścia rodzinie przed 50 tką, nawet gdyby towarzyszyła ona osobie niepełnosprawnej. Przeszkolony personel bedzie,w razie potrzeby, towarzyszył staruszkowi na wózku we wszystkich sprawunkach i wizytach .Do centrum babcia lub dziadek będą mogli wprowadzić jedynie wnuczęta do lat 5 ciu, pozostające właśnie pod ich opieką.Na dzieci będzie czekało specjalne Ekstra Atrakcyjnie miejsce zabaw wyposażone we wszystko to o czym maluchy marzą. Tak,by wnusio zapytany gdzie chce się bawić, zamiast ulubionej gry komputerowej bez wahania wołał:'Do BabciLandu ! 

Skąd BabciLand ? Fakt, mogłam wymyśleć coś bardziej oczywistego, jak np Biedronka. Wiadomo, że nazwa tego sklepu z tanimi artykułami przyszła specowi od reklamy , bo biedroneczka leci do nieba po kawałek chleba. Myślałam też nad "Closer to Heavens', czyli po polsku:"Bliżej do nieba", ale doszlam do wniosku,że to jednak zbyt drażliwe.Alternatywnie proponuję '50 plus'. Na wszelki wypadek do 'BabciLandu' zgłaszam od teraz prawa autorskie.

Jedna rzecz męczyła mnie strasznie w czasie projektowania tego centrum, czyli podczas koszenia trawy w ogrodzie. Skąd pieniądze ? Zwłaszcza,że centra 'BabciLandu' będą powstawały na drogich gruntach w centrach miast ( największy procent osób po pięćdziesiątce), tak by niezmotoryzowani starsi mogli w każdej chwili wpaść tam z domu.Nie będzie tam innych ludzi poza personelem, z młodszych grup wiekowych.Nikt nie bedzie przepychał, poganiał, irytował się. Wnętrza budynków będą jasne i przestronne, przystosowane do ruchu niepełnosprawnych.A całość ulokowana w parkowej zieleni, z kawiarenkami i miejscami ochlody i odpoczynku klientów .


W centrach będzie obowiązywał system sprzedaży wiązanej, po zakupach w butiku z ciuchami klientka bedzie mogła skorzystać bezpłatnie z wizyty u lekarza czy kosmetyczki. I odwrotnie. Ktoś kto opłacił ( niedrogo) wizytę u specjalisty , zrobi zakupy w dowolnym sklepie , poslugując się specjalną , wewnętrzną kartą elektroniczną. Zostaną na niej zakodowane wszystkie wydatki  klientki, a co za tym idzie  możliwości korzystania z innych usług. 

Firmy wchodzące na rynek 50 plus będą sondowaly w centrach popularność swoich najnowszych produktów, oferując je w krótkich seriach i w znacznie niższych cenach. Część z nich klient bedzie mógł kupić w tzw Strefie Prezentów, kiedy będzie miał ochotę sprawić przyjemność swoim najbliższym.Ale żeby z niej skorzystać przedtem bedzie musiał  sam pójść do lekarza, fryzjera, dentysty ( albo protetyka), fizykoterapeuty lub przynajmniej do kawiarni na koniaczek. 

Nareszcie nastanie czas gdy to wnuk będzie namawiał babcię na wizytę w sklepie, a gdy towar w Strefie Prezentów bedzie bardzo atrakcyjny , wręczy jej na ten cel własne oszczędności. Niedobrze będzie jeśli rozżalona starsza pani zawoła ,że nie ma co na siebie włożyć lub,że zabrakło jej na pedicure! W skrajnych przypadkach, gdy wnusio okaże nie wystarczające zrozumienie, zawsze można, załatwić na miejscu przepisanie spadku na instytucje pomocy 50 plus w 'BabciLandzie'!



piątek, 24 lipca 2015

Nie mam co na siebie włożyć !

23/24 lipca 2015 Piątek

Kosiłam dzisiaj trawę w ogrodzie i bardzo mi się nie chciało. Zaczełam więc MYŚLEĆ  i wymyśliłam...

Czy zauważyłaś w co ubierają się kobiety po 50 tce? A starsze ? Pewnie nie, bo w tym wieku panie robią się niewidzialne. Zauważają to natomiast ich rówieśniczki, takie jak ja .

Typ ' sportowy' po pięćdziesiątce nosi jeansy biodrówki ( o takie najłatwiej w sklepie) , z których wylewa się zwykle brzuszek z przodu, oponka z tyłu, a pośladki zwisają malowniczo. U góry top na ramiączkach podwojonych , bo drugie z biustonosza.  Do tego letnie pantofle na koturnie. Typ bezpłciowy ewaluuje wraz z wiekiem , ale stałe elementy pozostają te same. Szeroka, rozkloszowana spódnica do pól łydki ( kryje pupę, brzuszek i ew nogi ) . Do niej bluzka o prostym fasonie z dużym geometrycznym  lub kwiatowym wzorem. Im tęższa kobieta tym większy wzór. Wraz z wiekiem właścicielki spódnica robi się coraz bardziej nastroszona i sztywna , jej kolor przyciemnia się aż do czarnego. Uroku dodają trzewiki z lat siedemdziesiątych i błyskające kokieteryjnie gumki od czarnych pokolanówek. Bluzka za to wytraca kolor i z czasem jest szaro- bura. A w lecie strój zamyka słomiany kapelusik.

Piędziesiątko - sześćdziesiątka jeżdzi jeszcze na składaku z tychże lat siedemdziesiątych ( swoja drogą jaki solidny !) upiększonym o stary metalowy koszyk z supermarketu , który ma imitować eleganckie koszyczki na drobne zakupy przytroczone do równie eleganckich damek. Wiem, bo sama jeżdżę na takim składaku.
Mój rower i jego brat bliżniak były pierwszą inwestycją ( i jak się potem okazało ostatnią ) na jaką sobie pozwoliliśmy po ślubie.Sportsmenki po 70 tce i póżniej używają już tylko kijków nord-walking, które z powodzeniem zastępują laski.

Nie piszę tego po to by kpić ze starszych pań, przeciwnie, zawsze na ten widok robi mi się bardzo smutno.
Wiem bowiem co kryje się za tym pachnącym naftaliną , niemodnym strojem ...Brak pieniędzy. Tych ostatnich emerytce czy rencistce nie wystarcza na jedzenie i rachunki, a co dopiero na nowe ubrania. Po drugie ograniczona możliwość poruszania się. Nasze pokolenie wychowało się bez samochodów, a jeśli już to kierowcami byli zwykle mężowie.Toteż w miarę zużywania się organizmu chcąc nie chcąc ograniczamy zasięg penetracji sklepowej . A jesli już przydarzy sie nam chwila zakupowego szaleństwa - to co widzimy w butikach to moda dla bardzo młodych kobiet.Wspomniane już jeansy biodrówki , trafiają się czasami fasony high weist ( z podwyższoną, bardzo kobiecą talią) , ale zwykle mają przy tym bioderka jak dla dwunastolatki. I 'skinny legs' , w których szerokość kroju nogawki nie równoważy oczywistej szerokości bioder. Rozpacz. Poza tym jakieś powiewne szmatki, T-shirty z krzykliwymi napisami, wszystko za
małe, nie eleganckie, Są co prawda butki z ubraniami dla pań dojrzalszych, ale uroda i funkcjonalność prezentowanych tam ubrań nie dorównuje wygórowanym cenom.

Wyciągamy więc z szafy stare , sprawdzone szmatki.Odpruwamy niemodne już poduszki na ramionach, pozbawiając ubrania fasonu. Zastanawiamy się czy wypada jeszcze założyć czerwoną sukienkę z chłodnej i miłej w dotyku bawełny. Bluzkę koszulową z za długim kołnierzykiem , w której jako młode kobiety wyglądałyśmy ładnie, dziś jakoś za męsko .Stare, wygodne buty na koturnie. I czujemy się w tym przebraniu jeszcze brzydsze,
jeszcze biedniejsze, jeszcze mniej kobiece.

Sklepy odzieżowe nastawione są na młode kobiety, które pewnie rzeczywiście kupują najwięcej modnych ubrań. Ale nas 50 - 60 latek jest obecnie najwięcej w polskim społeczeństwie, a bedzię jeszcze więcej. Razem z mężczyznami i kobietami  70 i 80 plus stanowimy prawie 40 procent społeczeństwa. Może warto by stworzyć ubrania , albo i całe sklepy tylko dla 50 plus? Kryterium podstawowym musiałaby być oczywiście cena.Wystarczająco niska byśmy kierowały się do nich masowo. Popularność takich sklepów powinna być na tyle duża by przynosiły dochody i mogły sprostać naszym wymaganiom.A panie w naszym wieku zwykle już wiedzą w czym im dobrze, jak zatuszować to , a uwypuklić owo.  .Jakośc materiałów musi być także znacznie wyższa. Gros z nas jeśli kupuje ubranie to na pare lat, nie na sezon. Kolejne kryterium to wygoda : materialy miękkie, miłe w dotyku, łatwo się piorące, nie wymagające prasowania. Jeśli wełniany sweter to za biodra a nie odsłaniajacy brzuch. Jesli spodnie to do talii, ukrywajace w razie potrzeby biodra.Eleganckie ale nie paniusiowate.Bez udziwnień, niepotrzebnych ozdób. I kolory zróżnicowane by każda wiosna, jesień czy zima znalazła swój ulubiony. Dużo kolorów ziemi : beży, zieleni, piasku.Jeśli deseń to drobny, wyszczuplający. I koniecznie krótkie serie. Nie kupimy tego co noszą tysiące innych kobiet. Może nastolatki lubią się upodabniać, my wolimy oryginalność.








środa, 22 lipca 2015

Wsparcie finansowe po piećdziesiątce

22 / 23 lipca 2015

Nawet nie zauważę gdy skończą się wakacje. Jakoś boję się nowego roku pracy bez wypoczynku. Już tak miałam przez poprzednich 10 lat i jak to się skończyło ? Chorobą. Prowadzenie własnej firmy to bardzo ciężki zawód i nie zawsze dobrze płatny.Łapię się na tym, że coraz częściej pracuję,bo lubię, a pieniadze z tego coraz mniejsze. A może to ja się starzeję ? I pomyśleć , że 20 lat temu zarabiałam wielokrotność tego co obecnie ( po przeliczeniu ze starych ) . Ale to były inne czasy, po 'rewolucji' w latach 80 prywatne firmy dopiero się rodziły. Każda była jaskółką co wiosnę czyni. Jedyna na rynku, pierwszą.

  Tak, stanowczo muszę zainteresować się emeryturą. Podobno ludzie w moim wieku , nawet z mniejszym niż ja stażem ( właściwie to nie wiem jak długo pracuję; 30 czy 35 a może 40 lat ?) dostają jakieś pomostówki, kapitałówki, inne przejściówki i mogą przynajmniej spać spokojnie.A ja nie czuję sie bezpieczna, już nie. Wiem ,że z dnia na dzień wszystko może się zmienić. I nikt nie pomoże .To juz też wiem.
Firma wymaga modernizacji, remontów - a ja bez pieniędzy.Myślałam żeby zatrudnić kobiety 50 pięćdziesiątce - bo sa najlepiej kwalifikowane i ufam im bardziej niż młodym. Ale skąd wziąć pieniadze na etaty? Na jesieni powinny wyjść nowe konkursy na dotacje unijne, może tym razem mi sie uda ?

    Jakoś nie mam przekonania do pozyskania pieniędzy, których sama nie zarobiłam. Zawsze okazuje się ,że coś ze mna nie tak. A to za wcześniej a to za póżno. Jeśli jest dotacja, do której ładnie pasuję, to na pewno okaże się ,że dla innego województwa. Powinnam zrobić remont ( pierwszy po 20 latach) i środki może będą dla takich firm jak moja ...zimą. Jak robic remont zimą? A, wolę nie myśleć , tylko pracuje się  w coraz mniej przyjemnych warunkach.

Niedawne doświadczenia obudziły we mnie jednak instynkt samozachowawczy. Powinnam mieć pieniądze choć na czarną godzinę. Jednak telefon do ZUS ciagle odkładam na jutro. Jeśli coś napawa mnie niechęcią, to zwykle przyczyna tkwi w przeczuciu bezowocności działania. Dzwoniąc do wszelkich infolinii, w tym ZUS -u a) musze wysłuchać komunikatów b) odczekać w kolejce c) kiedy już ,już będzie moje połączenie usłyszę sygnał odłożonej słuchawki c) powinnam znać na pamięć kilka różnych numerów : nr pesel, nr konta, nr klienta, nr ID, nr PIN, nr... a gdy wreszcie odezwie się po drugiej stronie ludzki głos , dowiem się ,że moja sprawa nie jest typowa i a tamta młoda kobietę nauczono tylko szablonowych odpowiedzi. Udziela mi ich więc, żeby czegoś udzielić. I nie mam nawet sumienia nękać ja dodatkowymi , podchwytliwymi pytaniami.

Tym bardziej nie cierpię jechać do ZUS. Budynki usytuowane są zwykle gdzieś na peryferiach miasta.Nie mam samochodu ( starego malucha sprzedałam mazurskiemu biznesmenowi do przerobienia na quada dla synka ), więc idę tam w upale kilometrami. I myślę ponuro,że gdybym była jeszcze więcej, 70 - 80 lat nigdy bym tam nie dotarła. A jeszcze gdybym nie była sprawna i nie miała nikogo do opieki...Gdybym była chora, na rencie- nie doszłabym. Wtedy wysłałabym pismo, jeśli miałabym komputer, drukarkę - odręcznych pism już się w urzędach nie czyta.Kiedyś wysłałam maila z zapytaniem do Urzędu Pracy.Wyszukałam nawet z imienia i nazwiska starszą specjalistkę od interesującego mnie zagadnienia. Od roku nie mam odpowiedzi.

Kiedy już wreszcie dotrę do pałaców ZUS -u najpewniej jak zwykle dowiem się od niecierpliwej ważnej urzędniczki,że za wiele oczekuję.Nie pracowałam w kopalni ani na wysokości. Urodziłam się za wcześniej/ za póżno. Potencjalnych emerytów z mojego rocznika rozporządzeniem przeniesiono za dwa lata. Na rencie byłam o rok za krótko. Studiowałam o rok za długo. Ogólnie nie mieszczę się w aktualnej ustawie o świadczeniach.

Zwykle po takich urzędowych doświadczeniach czuję się tak zmęczona i upokorzona ,że nie mam już siły marzyć o wcześniejszej emeryturze.O póżniejszej też nie.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Kuba, Grecja ....Bezpieczna tu i teraz

20/21 lipca 2015

Zapisałam już trzy zeszyciki . Bazgrzę w nich o każdej porze dnia, staram się zanotować wszystko co nagle wydaje mi sie tak ciekawe, że nie mogę pozwolić by umkneło. Niestety, gdy po czasie zerkam do notatek, okazują się nieaktualne, odrealnione. Postanowiłam wiec,że oleję to co nagryzmoliłam dwa miesiące temu, zacznę od końca ostatniego zeszyciku. Może uda mi się w ten sposób być up to date.
    Nb. Dobrze,że jest komputer. Nie tylko mogę sama siebie odczytać i ewentualnie umożliwić zrobienie tego potomnym ( kto jak kto, ale JA chciałabym móc po latach odczytać co kiedyś przeżywała moja babcia), ale i zmieniać charakter pisma na taki piekny, równy,czytelny. Gdyby jeszcze tych Capslocków jakiś dureń nie umieścił kolo Shiftsów - co czasem sprawia,że , niespodziewanie dla siebie piszę DRUKOWANYMI LITERAMI - byłby to istny raj!

Rano, gdy miałam jak zwykle o takiej porze zniżkę humoru, moje niezastąpione TOK FM rozmawiało ze specjalistą od spraw miedzynarodowych. Porównał Kubę z Grecją . Okazuje się,że ten pierwszy kraj , mimo embarga nałożonego nań przed laty przez USA , całkowicie odcięty od zagranicznego finansowania - wychodzi na swoje. Co zawdzięcza, zdaniem komentatora m.in. ogromnej mobilizacji społeczeństwa kubańskiego. Podczas gdy Grecy nie mogą, jak dotąd , stanąć na wysokosci zadania, i żyją ponad (własny) stan, mimo ustawicznego wsparcia finansowego zza granicy.
 Poprawił mi się humor.
Nareszcie w naszych proamerykańskich mediach ktoś oddaje sprawiedliwość lewicujacej Kubie! Co więcej , komentator przyznaje ,ze reformy wprowadzone za czasów Castro ( Raula, brata Fidela ) , dają pierwsze wyniki właśnie teraz . Rozwijają się przedsiębiorstwa prywatne i niektóre nowoczesne branże przemysłowe . A Kubańczycy ,i ci żyjacy w kraju, i uciekinierzy pełni są uznania dla Castro . Obaj kontrowersyjni bracia, byli rewolucjoniści, generałowie, mieli odwagę przyznać ,że dotychczasowy styl rządzenia na Kubie nie sprawdził się. Raul Castro zdecydował się na ograniczenie roli państwa w życiu gospodarczym kraju. Były przywódca, Fidel Castro poparl go. Na rezultaty nie trzeba bylo długo czekać.

Kubańczy radzą sobie więc bez zagranicznych pieniedzy, a Grecy , mimo pomocy nie? A może właśnie dlatego,że zawsze jest ktoś kto pomaga Grecy czuja się bezpieczniejsi, a co za tym idzie nie czuja wystarczającej presji by wziąć sprawy w swoje ręce ? Czy to jest tak jak w rodzinie, gdy ktoś dzieli z nami odpowiedzialność za jej finanse, nie czujemy sie wystarczajaco zmobilizowani do działania? Ale gdy jesteśmy sami , zdani tylko na siebie , pozostaje zacisnąć pasa i szukać dodatkowej pracy.

W tym jednak tkwi niebezpieczeństwo,że samotność utrudnia i tak już skomplikowaną sytuację finansową. Towarzyszący samotności strach odbiera działaniu racjonalność, a czasem wręcz je paraliżuje. Stąd o krok do depresji, upadku, degradacji. Wiedzą o tym chyba politycy krajów europejskich i potrafią przewidzieć losy Grecji odciętej od  pomocy unijnej. Utonie czy się wzmocni?
W każdym przypadku sytuacja byłaby niekorzystna dla wspólnoty. Kryzys rodzi rewolucję. W jakim kierunku zmierzyła by  rewolucyjna Grecja? A gdyby , mimo izolacji ,kraj ten wzmocnił się? Wrócił od nieprzyjaznego euro do drachmy? Czy nie bylby to zachęcajacy przykład dla innych, obdarzonych silnym poczuciem odrębności krajów unii ?

Tak czy owak, Kubańczycy zawsze wydawali mi się sympatycznymi, skromnymi i pracowitymi ludżmi i cieszę się,że jest im lepiej. Grecy też się wygrzebią..I w ogóle. Piękny jest ten świat. Czuję to kiedy w ciepły letni wieczór zrywam wiśnie w przydomowym ogrodzie i jestem bezpieczna tu i teraz.

What a wonderful world ...



niedziela, 19 lipca 2015

Moje dziecko

19 lipca 2015 niedziela

Znów poniedziałek a ja jeszcze w niedzieli. Dziś urodziny mojego dziecka. Wysłałam piękną wrzosowa kartkę w takiejże kopercie. I wysłałam maila.Nie zadzwoniłam , boję się ,że po tamtej stronie usłyszę agresywny , pełen złości głos. Boję się zranienia, więc tchórzę , pisząc.

Moje dziecko jest już dojrzałe, nie jestem pewna czy wie, że ma właśnie najpiękniejszy czas życia. Jeszcze młodość, a już bez burzliwych przeżyć. Stabilizacja, ale da Bóg bez nudy. Marzenia jeszcze do spełnienia, bo czasu sporo.Nadzieja, bo dziecko jeszcze kochające i bliskie . Miłość, ha z tym nigdy nie wiadomo. Nikomu nie powiem, ale ja zwariowałabym pozostajac tak długo w zwiazku małżeńskim.Niby czlowiek szukał w tym wieku stablilizacji, ale gdy ją osiągal, koszta okazywały sie zbyt wysokie. I z ulga wracałam do domu.Szkoda tylko ,że dzieci nie miałam więcej. Może dziś ktoś by mnie kochał...

Pamietam dzień gdy wróciłam z dzieckiem ze szpitala. To było 30 lat temu, a wszystko jakby dziś. Biała firanka powiewajaca w otwartym do ogrodu oknie, pomarańczowe kwiaty ustawione czułą ręka mamy. I nagła samotność, gdy wszyscy sie rozeszli, a ja zostałam z moim maleństwem. Nagle spadła na mnie odpowiedzialność, jakiej wcześniej nie znałam. Strach czy potrafię. Potem człowiek już nie myślał , nie odczuwał tego w ten sposób..Ale dziś czuję ,ze mogłam lepiej, madrzej, uważniej...

Moje maleństwo zrobiło wtedy kupke a ja się poryczałam .Nie umiałam jeszcze go przewijać. Chyba narobiłam rabanu na cały dom...

Moje ukochane, jedyne dziecko...Jak jesteś dziś daleko.

PS To mial być zupelnie inny post.


niedziela, 12 lipca 2015

Ja jestem młoda, ja tylko tak wyglądam!

niedziela/ poniedziałek 13 lipca 

Nie cierpię poniedziałków. Dlatego ciągle jeszcze tkwię w niedzieli.

Niedziela- weekend są m.in czasem zabiegów kosmetycznych. Pewnie bym o nich nie pamiętała , gdybym w szale życia nie zerkneła czasem w lustro. Cholera. Starzeję się. Szyja zaczyna się 'ciągnąć'.
Zmarszczki wokól oczu robią się wyrazniejsze.  A najszpetniejsze sa te nad ustami, calkiem niedawno sie pojawiły i nie chca odpuścić. To pewnie przez ten młodzieńczy nawyk robienia 'dziubka', ktory mial mi nadać seksowniejszego wyglądu.Teraz mam się uśmiechać , wypowiadając szeeerokie eeeee, żeby rozciągnelo się to co się ściągneło. 

Wyczytałam ,że pomaga też jugurt naturalny, tylko nie pamiętam czy na wierzch czy do środka. A ponieważ bardzo go lubie to zastosowałam do środka. No i jeszcze czekolada i pomidory. Pomidory w sałatce greckiej z polską fetą . Całkiem smaczna taka dieta.

W Biedronce wpadło mi w oko serum , do aplikacji jak lekarstwo. Vit A i E i coś tam jeszcze. Aplikuje wiec pipetką precyzyjnie w każda zmarszczkę. Na twarz i na szyję. Wyobrażam sobie wspanialy efekt.
Oho, szyja wszystko wchłoneła i jest znow sucha. Nakladam drugą warstwę. Jak tak dalej pójdzie , buteleczka opróżni się szybko. Choć 9 zl to nie tak dużo jak na kosmetyk, sprezentuję sobie zamiast bułeczek z jagodami.Może niekoniecznie - przecież jagody tez sa polecane w tej diecie przeciwzmarszczkowej. Jeszcze kropelkę na ledwo zarysowująca się zmarszczkę na dekolcie. Dzis sie zarysowuje, jutro wyskoczy, tak jak te nad ustami. Apropos , znowu je puściłam. Keep smiling.


W świetle dobrze ustawionych lamp kolo łazienkowego lustra wyglądam jak dwadzieścia lat temu na wakacjach w Grecji. Kusa sukienka panterka, szczupłe opalone ciało w kształcie klepsydry, nienaganna linia ramion.Gorzej będzie to wygladalo w świetle dziennym diablo nietwarzowym.
Że też słońce musi świecić od gory!

Z ciałem jest jak ze sprzątaniem. Ledwo z jednym miejscem się uporasz, już widzisz kolejne miejsce do sprzatnięcia. Ramiona coś nie bardzo, jakby poczatek celulitu..Nie chce mi sie aplikować balsamu do ciala, i tak nic nie pomoże. Jutro, po kąpieli.

Jak polubić siebie starzejąca się? Udawać,ze to nie ja, czy że mnie nie ma ? 

Pieprzyk , ktorego nie bylo na przedramieniu. Brzydki, duży , wypukły. Dla kogoś , kto narzeka na swoje cialo pieprzyk może byc ostrzeżeniem. Zwiastunem grożnej choroby , która może zniszczyć ciało calkowicie, do końca. Bóg chyba wiedzial dlaczego zsyła starym ludziom choroby. By nie żalowali ciała i życia. Keep smiling.

O nie ! Przerwa między zębami na przedzie poszerzyla się.Dentysta sugerowal remont. Za 10 tys koronka. Czy kiedyś , chodząc z rodzina do najlepszych klinik stomatologicznych , podejrzewałam ,ze nie stać mnie będzie na koronkę? 

Wlosy umyte. Szczotka na do zakręcenia grzywki na głowie, druga , grubsza by podnieść włosy z tyłu. I mogę już usiąść przy komputerze. Kiedyś wyjde z domu z tymi szczotkami we wlosach...

Wąskie jeansy, skinny legs. Nie chcę mieć chudziutkich nóżek, ale w tym fasonie mi całkiem zgrabnie.
Czy wypada mi jeszcze chodzić w takich obcislych jeansach? I wiązać wlosy w ogon? Stara maleńka ?

piątek, 10 lipca 2015

Olśnienia

piątek / sobota , 10 lipca 2015

Codziennie tyle myśli pojawia się i znika. Od jakiegoś czasu notuję je, inaczej giną bezpowrotnie. Chciałabym niektóre z nich pozostawić mojej córce, wnusi, wnukowi. Skoro nie mogę przekazać
ich osobiście, w codziennym obcowaniu...

Czasem mam wrażenie,że nie zdążę niczego udokumentować. Zanim zniknę.

Jakiś czas temu śmieszyło mnie młodzieżowe określenie, które zrobiło karierę :OGARNĄĆ. Długo go nie używałam , gdy nagle zdałam sobie sprawę jak trafnie ono określa naszą niemoc. Tak wiele jest myśli, spraw,rzeczy do zrozumienia, usystematyzowania, przemyslenia, uporządkowania, zrobienia .Nie sposób wszystkiego ogarnąć. Kiedy sobie to uświadomimy ogarnia nas rozpacz.To nieco ironizujące słowo łagodzi prawdziwy strach i ból.

' To jest dobre pytanie' - kolejne popularne powiedzonko. Kiedy pada z ust Twojego rozmówcy w waszej dyskusji , to nie znaczy wcale,że podziwia on twoją przenikliwość. Nic podobnego. Zwykle oznacza to tylko jego brak pomysłu na odpowiedż, czasami niewiedzę. Mówiąc:' to dobre pytanie' tworzymy sobie chwilę na szybką analizę wszystkich możliwych odpowiedzi.

Mam codziennie uczucie ,że się rozwijam i znów zwijam , nieraz kilka razy dziennie. Z malej przestrzeni własnych myśli , z domu , wychodzę na powietrze, przestrzeń. By skoncentrować się na pracy , abstrakcji, rozpędzać..A potem z ulgą, mile zmęczona wrócić do domu i znów zwinąć się w swój mały światek

Dlaczego nie lubię reklam?  Bo sugerują  nam,że innych stać na rzecz 'ty;lko za tysiąc złotych' a nas nie!

Dopiero teraz zrozumiałam co to jest TRUIZM. Nagle słowa, ktore się za tym kryją przestały być puste.
Truizm to prawdy, które rozumie się na starość. Np' Człowiek , który nie lubi siebie nie polubi innych'. Ile razy zdaża sie nam ,ze nagle wydajemy sie sobie brzydcy, mali, głupi, nijacy. Jak nieprzyjażni jawia sie wtedy inni. Zwłaszcza ci, którzy byli świadkami naszego spadku samooceny. Rozumiem to jak nigdy. A ponieważ ludzie miłością mnie nie rozpieszczają , czasami 'głaszczę się' sama. Dasz radę, dziewczyno, dasz radę.

Poczucie własnej wartości kształtują w nas inni. Kiedy jesteś więc sama łatwo o jego zaniżenie. Nikt bliski nie powie ci ,ze jesteś wielka. Obcy nie zawsze powiedza ci,że cie lubią.

Wielu rzeczy ludzie nie mówią, choć przecież o nich myślą. Gdybyśmy częściej je komunikowali może mielibyśmy więcej przyjaciół , lepiej byśmy się wzajemnie rozumieli. Czasem wrogość powstaje tam gdy nadajemy innym ludziom , ich działaniom własne znaczenie. Lokujemy w innych swoje emocje. A potem wystarczy rozmowa, kontakt by zmienić stosunek do drugiej osoby. Dostrzec w niej tyle podobieństw do nas samych.

Coraz częściej też czuję ,że moje myśli podążaja ciasnym korytarzem. Tyle lat zmarnowałam poprzez wąskie myślenie, zawężoną wyobrażnię.

No tak. Złapałam się na tym ,ze wychodze z łazienki po papier toaletowy. Wracam po 10 minutach.Zrobiłam wiele rzeczy: umyłam wannę, rozwiesiłam pranie. Wracam w szlafroku do łazienki, a papieru jak nie było tak nie ma. A myślami jestem daleko, dalej i dalej.


niedziela, 5 lipca 2015

No i znów smutki...

5 lipca 2015 niedziela

Jak widać czas na blog mam tylko w weekendy. To mimo wszystko dobrze. Jestem zajęta, pracuję.I codziennie proszę Boga by pracować mi pozwolił. Trudno żyć bez pracy. Zwłaszcza jeśli się ją lubi . Nie wyobrażam sobie jak mogłabym np siedzieć w biurze i poświęcać dzień po dniu mojego życia na zwiększenia sprzedaży sedesów . Praca powinna być twórcza. Dobrze jeśli pomaga się innym ludziom. Co prawda na sedesach zarobiłabym dużo więcej., mimo to ciągle wierzę ,ze kiedyś będę dostatnio żyła dzięki dzieleniu się z ludżmi moją pasją. Kiedyś. Chociaż   ustawiczny tutor  reprezentujący mój   zdrowy rozsądek podszeptuje,ze to kiedyś może nigdy nie nadejść.

 Mam piędziesiąt lat. Moja mama zachorowała w mając 62 , umarła 5 lat póżniej. W tym wieku choroba  jest bardzo przewidywalna. Okrutna, atakująca po cichu w chwili gdy wydaje ci sie,że wszystko złe masz juz za  sobą. Z dnia na dzień życie traci zwykły sens. Jeśli nawet przetrwasz ten cios i przyzwyczaisz się do śmiertelnej choroby, myśl o śmierci czai się za każdą chwilą szczęścia, zatruwając ja. Wiem, bo umierałam z mamą tamte pięć lat . Na zawsze pozostanie mi w pamięci tamta chwila, gdy mama weszła do pokoju , w którym pracowałam i poprosiła bym przerwała pracę bo ma mi do powiedzenia coś bardzo ważnego. Nie płakała , tylko głos jej się łamał gdy pokazywała mi wyniki swoich badań. Ponad dwa tysiące białych ciałek.
Wtedy jeszcze niewiele o tej chorobie wiedziałam . Przez 5 lat stałam się ekspertem w tej dziedzinie.

Gdy złe wyniki potwierdziły się a mama  trafiła do szpitala kolejowego na Brzeskiej w Warszawie , odwiedzałam ją codziennie. Pamietam , że znane z czasów liceum ulice Pragi  wydały mi się nagle obce i jeszcze brzydsze, szare, brudniejsze pokryte jakimś ponurym kurzem . Miotałam się po tych ulicach nieprzytomna z rozpaczy. Mama na początku płakała w szpitalnym łóżku całymi dniami. Ja nocami obmyślałam plan jej ratowania. Codziennie przynosiłam jej nowe informacje o chorobie , a przede wszystkim odkrywane nowe metody leczenia. Nie było wtedy internetu, wszystko zdobywałam czytając książki. posuwane mi przez  zmartwioną rodzinę. Mimo to miałam straszne wrażenie, że jesteśmy w tej tragedii same: mama i ja. Przy czym na mnie jako tej zdrowej spoczywała całkowita odpowiedzialność za mamy chorobę, leczenie, samopoczucie i jakość życia.

Musiałam coś zrobić, działać. Kiedy lekarka ordynator oddziału powiedział mi, że mamie zostały najwyżej dwa dni życia, że umrze uduszona powiększającymi się migdałkami w gardle- wiedziałam,że musimy stamtąd uciekać. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do pani profesor ze szpitala wolskiego, którą poznałam w czasie mojej pracy dziennikarskiej. Pisałam wtedy o pierwszym w Polsce oddziale dla chorych na AIDS. Oddziale , na którym lekarze nie chcieli wtedy pracować ze strachu przed zarażeniem się nieznaną straszną chorobą. Pani profesor pracowała więc z chorymi sama, przy pomocy nielicznych pielęgniarek.Osoba taka jak ona zrozumiała moją rozpacz  i szybko skontaktowała mnie z najwybitniejszym wówczas w Polsce profesorem hematologii. Wkrótce przeniosłam mamę na Chocimską. Szpital Hematologii stał sie naszym drugim domem na następnych pięć lat.

Skąd te wspomnienia? Po pierwsze, dziś , w niedzielę, w czasie największej ' słuchalności' moje ulubione radio TOK FM nadało audycje o Amazonkach, kobietach chorych na raka piersi. Pani Ewa Podolska,
przemiła i wrażliwa dziennikarka ( mam wrażenie ,że też po 50 tce) zdecydowała się przypomnieć słuchaczom ten temat. Zaprosiła do studia dwie energiczne, choć chore kobiet, w tym jedną z fundacji Rak and Roll. Pierwszy raz usłyszałam o tym stowarzyszeniu kiedy przeczytałam 'Chustkę' , książkę o Joasi Sałydze. To z ramienia tej organizacji chora na raka Joasia i jej koleżanka Magda zbierały na ' leki i cycki'.
Nastawiłam uszu, przeczuwając,że za chwilę usłyszę znajome imię. Panie wspomniały jednak tylko Magdę.
Od śmierci Joasi upłyneły co prawda trzy lata, ale jakoś smutno ... Niemniej jednak to co mówiły obie panie o leczeniu i sposobie myślenia  chorych na raka było tak smutne i sugestywne zarazem ,że przywołalo dawne wspomnienia. Znałam to o czym mówiły. Moja kochana mama znała to pewnie jeszcze lepiej, choć nigdy mi o tym nie powiedziała,

Upalny wieczór przyniósł wspomnienie innych , podobnych dni. Mama , choć chora, uruchamiała cała swoją energię i w letnie wieczory namawiała mnie i córkę na wspólne bieganie...wokół domu. Własna choroba zwiekszyła jej troskę o nasze zdrowie. I tak biegałyśmy we trzy w mroku wokól domu, radosne jak tylko to wtedy było możliwe. Moja kochana mama...


niedziela, 28 czerwca 2015

Jest  już poniedziałek, 29 czerwca 2015, 01.54, środek nocy. 

moja ulubiona pora. Jeszcze nie czas na nowy dzień, jeszcze jest wczoraj. Niczego nie muszę.


Kto wie czy jutro nie stracę gruntu pod nogami, wszystko może się stać. Dlatego piszę po nocy, szkoda każdej chwili.... Chcę zachować ciągłość ,poczucie ,że moje życie ma sens. 

Zainspirowała mnie "Chustka", umierająca na raka wspaniała dziewczyna - Joanna Sałyga. Pisała blog dla swojego synka. A ja czytając książkę napisana w oparciu o jej bloga myślałam o matce, którą zostawiła. "Babcia B" była w jej narracji gdzieś na trzecim miejscu. Po synku, mężu...Tak jakby miłość matczyna była mniej warta , a jej żałoba mniej bolesna. Joasia umarła w 2012 roku, jej grób jest na tym samym cmentarzu , na którym leży moja mama. Chodzę tam raz w miesiącu, czasem częściej.Ostatnio łapię się na tym ,że akceptuję to miejsce również jak swój ostatni dom. Czy moja córka będzie tu przychodziła tak jak ja do mamy? Obawiam się,że nie ...Nie wiem Joasiu gdzie jest Twój grób, szkoda, może gdybym go odwiedzała spotkałabym któregoś dnia Twoją mamę. Jestem pewna ,ze przychodzi tam częściej niż inni bliscy, a jej rozpacz nie ma końca. Może chciałaby ze mną porozmawiać? Powiedziałabym jej jak bardzo rozumiem...

Myślę,ze mimo wszystko nie jest sama. Tak jak nie są same inne matki , ktorych myśli, emocje są nadal z ich dziećmi. Zagospodarowywują  mieszkania, domy, ścieżki swoimi uczuciami z przeszłości, dawnymi marzeniami, pięknymi chwilami spędzonymi z dzieckiem.Jest w nich spokój, ten cudowny, bo nietrwały stan duszy.

Oj , niedobrze robi mi się ckliwo. Stąd prosta droga do smutków niepożądanych. Idziemy spać, a jutro obiecuję same konkrety.