Popularne posty

niedziela, 5 lipca 2015

No i znów smutki...

5 lipca 2015 niedziela

Jak widać czas na blog mam tylko w weekendy. To mimo wszystko dobrze. Jestem zajęta, pracuję.I codziennie proszę Boga by pracować mi pozwolił. Trudno żyć bez pracy. Zwłaszcza jeśli się ją lubi . Nie wyobrażam sobie jak mogłabym np siedzieć w biurze i poświęcać dzień po dniu mojego życia na zwiększenia sprzedaży sedesów . Praca powinna być twórcza. Dobrze jeśli pomaga się innym ludziom. Co prawda na sedesach zarobiłabym dużo więcej., mimo to ciągle wierzę ,ze kiedyś będę dostatnio żyła dzięki dzieleniu się z ludżmi moją pasją. Kiedyś. Chociaż   ustawiczny tutor  reprezentujący mój   zdrowy rozsądek podszeptuje,ze to kiedyś może nigdy nie nadejść.

 Mam piędziesiąt lat. Moja mama zachorowała w mając 62 , umarła 5 lat póżniej. W tym wieku choroba  jest bardzo przewidywalna. Okrutna, atakująca po cichu w chwili gdy wydaje ci sie,że wszystko złe masz juz za  sobą. Z dnia na dzień życie traci zwykły sens. Jeśli nawet przetrwasz ten cios i przyzwyczaisz się do śmiertelnej choroby, myśl o śmierci czai się za każdą chwilą szczęścia, zatruwając ja. Wiem, bo umierałam z mamą tamte pięć lat . Na zawsze pozostanie mi w pamięci tamta chwila, gdy mama weszła do pokoju , w którym pracowałam i poprosiła bym przerwała pracę bo ma mi do powiedzenia coś bardzo ważnego. Nie płakała , tylko głos jej się łamał gdy pokazywała mi wyniki swoich badań. Ponad dwa tysiące białych ciałek.
Wtedy jeszcze niewiele o tej chorobie wiedziałam . Przez 5 lat stałam się ekspertem w tej dziedzinie.

Gdy złe wyniki potwierdziły się a mama  trafiła do szpitala kolejowego na Brzeskiej w Warszawie , odwiedzałam ją codziennie. Pamietam , że znane z czasów liceum ulice Pragi  wydały mi się nagle obce i jeszcze brzydsze, szare, brudniejsze pokryte jakimś ponurym kurzem . Miotałam się po tych ulicach nieprzytomna z rozpaczy. Mama na początku płakała w szpitalnym łóżku całymi dniami. Ja nocami obmyślałam plan jej ratowania. Codziennie przynosiłam jej nowe informacje o chorobie , a przede wszystkim odkrywane nowe metody leczenia. Nie było wtedy internetu, wszystko zdobywałam czytając książki. posuwane mi przez  zmartwioną rodzinę. Mimo to miałam straszne wrażenie, że jesteśmy w tej tragedii same: mama i ja. Przy czym na mnie jako tej zdrowej spoczywała całkowita odpowiedzialność za mamy chorobę, leczenie, samopoczucie i jakość życia.

Musiałam coś zrobić, działać. Kiedy lekarka ordynator oddziału powiedział mi, że mamie zostały najwyżej dwa dni życia, że umrze uduszona powiększającymi się migdałkami w gardle- wiedziałam,że musimy stamtąd uciekać. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do pani profesor ze szpitala wolskiego, którą poznałam w czasie mojej pracy dziennikarskiej. Pisałam wtedy o pierwszym w Polsce oddziale dla chorych na AIDS. Oddziale , na którym lekarze nie chcieli wtedy pracować ze strachu przed zarażeniem się nieznaną straszną chorobą. Pani profesor pracowała więc z chorymi sama, przy pomocy nielicznych pielęgniarek.Osoba taka jak ona zrozumiała moją rozpacz  i szybko skontaktowała mnie z najwybitniejszym wówczas w Polsce profesorem hematologii. Wkrótce przeniosłam mamę na Chocimską. Szpital Hematologii stał sie naszym drugim domem na następnych pięć lat.

Skąd te wspomnienia? Po pierwsze, dziś , w niedzielę, w czasie największej ' słuchalności' moje ulubione radio TOK FM nadało audycje o Amazonkach, kobietach chorych na raka piersi. Pani Ewa Podolska,
przemiła i wrażliwa dziennikarka ( mam wrażenie ,że też po 50 tce) zdecydowała się przypomnieć słuchaczom ten temat. Zaprosiła do studia dwie energiczne, choć chore kobiet, w tym jedną z fundacji Rak and Roll. Pierwszy raz usłyszałam o tym stowarzyszeniu kiedy przeczytałam 'Chustkę' , książkę o Joasi Sałydze. To z ramienia tej organizacji chora na raka Joasia i jej koleżanka Magda zbierały na ' leki i cycki'.
Nastawiłam uszu, przeczuwając,że za chwilę usłyszę znajome imię. Panie wspomniały jednak tylko Magdę.
Od śmierci Joasi upłyneły co prawda trzy lata, ale jakoś smutno ... Niemniej jednak to co mówiły obie panie o leczeniu i sposobie myślenia  chorych na raka było tak smutne i sugestywne zarazem ,że przywołalo dawne wspomnienia. Znałam to o czym mówiły. Moja kochana mama znała to pewnie jeszcze lepiej, choć nigdy mi o tym nie powiedziała,

Upalny wieczór przyniósł wspomnienie innych , podobnych dni. Mama , choć chora, uruchamiała cała swoją energię i w letnie wieczory namawiała mnie i córkę na wspólne bieganie...wokół domu. Własna choroba zwiekszyła jej troskę o nasze zdrowie. I tak biegałyśmy we trzy w mroku wokól domu, radosne jak tylko to wtedy było możliwe. Moja kochana mama...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz